O mnie

Pawłów, Śwętokrzyskie, Poland
Mam na imię Iza. Od lat interesuje się religią. Lubię śpiewać głównie piosenki o charakterze religijnym. Pisze też wiersze o tematyce religijnej. Uczęszczałam na spotkania katolickiego ruchu Światło-Życie. Zapraszam Cię na mojego drugiego bloga "Moją drogą jest wiara", który jest kontynuacją tutejszego oraz na trzeci pt. " Wierzyć bardziej". Powstał również czwarty, który poświęciłam tematyce życia i rodziny- chwiladlaludzkiegozycia.blogspot.com

środa, 25 grudnia 2013

Ewangelia według św. Łukasza - Przypowieść o Synu Marnotrawnym

SYN MARNOTRAWNY

Łk 15,11-32
Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca:
"Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada". Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie. A gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie i on sam zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał. Wtedy zastanowił się i rzekł: Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników. Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca. A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. A syn rzekł do niego: "Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem". Lecz ojciec rzekł do swoich sług: "Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się". I zaczęli się bawić.
Tymczasem starszy jego syn przebywał na polu. Gdy wracał i był blisko domu, usłyszał muzykę i tańce. Przywołał jednego ze sług i pytał go, co to ma znaczyć. Ten mu rzekł: "Twój brat powrócił, a ojciec twój kazał zabić utuczone cielę, ponieważ odzyskał go zdrowego". Na to rozgniewał się i nie chciał wejść; wtedy ojciec jego wyszedł i tłumaczył mu. Lecz on odpowiedział ojcu: "Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę". Lecz on mu odpowiedział:
"Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy. A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się"ť.


Jezu, ufam Tobie!



"ENCYKLIKA DIVES IN MISERICORDIA
Jan Paweł II

PRZYPOWIEŚĆ O SYNU MARNOTRAWNYM 



Analogia
Już u progu Nowego Testamentu odzywa się w Ewangelii św. Łukasza swoisty dwugłos o Bożym miłosierdziu, w którym mocnym echem rozbrzmiewa cała starotestamentalna tradycja. Dochodzą tu do głosu owe treści znaczeniowe, które związały się ze zróżnicowanym słownictwem Ksiąg Starego Przymierza. Oto Maryja na progu domostwa Zachariasza wielbi całą duszą "chwałę Pana swego" za "Jego miłosierdzie", które "z pokolenia na pokolenie" staje się udziałem ludzi żyjących w bojaźni Bożej. Następnie, wspominając wybranie Izraela, głosi miłosierdzie, na które "wspominał" stale Ten, który go wybrał5 . Z kolei zaś przy narodzinach Jana Chrzciciela, w tymże samym domu, ojciec jego, Zachariasz, błogosławiąc Boga Izraela, sławi to miłosierdzie, jakie On "okaże ojcom naszym i wspomni na swoje święte Przymierze" .

W nauczaniu samego Chrystusa ten odziedziczony ze Starego Testamentu obraz doznaje uproszczenia i pogłębienia zarazem. Widać to może najlepiej na przypowieści o synu marnotrawnym (Łk 15,11-32), w której słowo "miłosierdzie" nie pada ani razu, równocześnie zaś sama istota miłosierdzia Bożego wypowiedziana zostaje w sposób szczególnie przejrzysty. Służy temu nie samo słownictwo, jak w Księgach starotestamentalnych, ale analogia, która najpełniej pozwala zrozumieć samą tajemnicę miłosierdzia, jakby głęboki dramat rozgrywający się pomiędzy miłością ojca a marnotrawstwem i grzechem syna.

Ten syn, który otrzymuje od ojca przypadającą mu część majątku i z tą częścią opuszcza dom, aby w dalekich stronach wszystko roztrwonić "żyjąc rozrzutnie", to poniekąd człowiek wszystkich czasów, począwszy od tego, który po raz pierwszy utracił dziedzictwo łaski i sprawiedliwości pierwotnej. Analogia jest w tym miejscu bardzo pojemna. Przypowieść dotyka pośrednio każdego złamania przymierza miłości, każdej utraty łaski, każdego grzechu. Mniej uwydatnia się w tej analogii niewierność całego ludu Izraela, tak jak to miało miejsce w tradycji prorockiej, ale również i tam sięga analogia marnotrawnego syna. Ten syn "gdy wszystko wydał (...) zaczął cierpieć niedostatek" tym bardziej, że "nastał ciężki głód w owej krainie", do której udał się, opuszczając dom ojcowski. I w tym stanie rzeczy pragnął pożywić się czymkolwiek, bodaj tym, czym "żywiły się świnie", które podjął się pasać u "jednego z obywateli owej krainy". Ale nawet tego nikt mu nie chciał podać.

Analogia wyraźnie przesuwa się ku wnętrzu człowieka. Dziedzictwo, które otrzymał od ojca, było pewnym zasobem dóbr materialnych; jednakże ważniejsza od tych dóbr była godność syna w domu ojca. Sytuacja, w jakiej się znalazł wraz z utrata owych dóbr, musiała mu uświadomić tę właśnie utraconą godność. Nie myślał o tym w przeszłości, wówczas kiedy domagał się od ojca swojej część majątku, ażeby pójść z nią w świat. I zdaje się nie uświadamiać sobie tego nawet i teraz, kiedy mówi do siebie: "Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę"! Mierzy siebie miarą tych dóbr, które utracił, których "nie ma", podczas gdy najemnicy w domu jego ojca "mają". Słowa te świadczą przede wszystkim o stosunku do dóbr materialnych. A jednak poza powierzchnią tych słów kryje się cały dramat utraconej godności, świadomość zmarnowanego synostwa.

I wtedy przychodzi decyzja: "Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem, uczyń mnie choćby jednym z najemników" (Łk 15,18n.). Te słowa odsłaniają głębiej sprawę najistotniejsza. W synu marnotrawnym poprzez całokształt sytuacji "materialnej", w jakiej się znalazł na skutek swojej lekkomyślności, na skutek grzechu, dojrzało poczucie utraconej godności. Kiedy decyduje się pójść z powrotem do domu rodzinnego i prosić ojca o przyjęcie - lecz nie na prawach syna, ale najemnika - zewnętrznie biorąc zdaje się działać ze względu na głód i nędzę, w jaką popadł, jednakże motyw ten jest przeniknięty świadomością głębszej utraty: być najemnikiem w domu własnego ojca, to z pewnością głębokie upokorzenie i wstyd. Uświadamia sobie, że nie ma prawa do niczego więcej, jak do stanu najemnika w domu swojego ojca. Decyzja jego zastaje podjęta z całym poczuciem tego, na co zasłużył i do czego jeszcze może mieć prawo przy zachowaniu ścisłej sprawiedliwości. Właśnie to rozumowanie ukazuje, iż w centrum świadomości syna marnotrawnego znalazło się poczucie utraconej godności, tej, która wynikała ze stosunku syna do ojca. I z tak podjętą decyzją wyrusza w drogę.

W przypowieści o synu marnotrawnym nie występuje ani razu słowo "sprawiedliwość", podobnie jak w tekście oryginalnym nie ma też wyrażenia "miłosierdzie". A jednak w sposób ogromnie precyzyjny stosunek sprawiedliwości do tej miłości, która objawia się jako miłosierdzie, zostaje wpisany w samą treść ewangelicznej przypowieści. Tym jaśniej widać, iż miłość staje się miłosierdziem wówczas, gdy wypada jej przekroczyć ścisłą miarę sprawiedliwości, ścisłą, a czasem nazbyt wąską. Syn marnotrawny z chwilą utraty wszystkiego, co otrzymał od ojca, zasługuje na to, ażeby - po powrocie - pracując w domu ojca jako najemnik, zapracował na życie i ewentualnie stopniowo dopracował się jakiegoś zasobu dóbr materialnych, chyba nigdy już w, takiej ilości, w jakiej zostały one przez niego roztrwonione. Tego domagałby się porządek sprawiedliwości. Tym bardziej, że ów syn nie tylko roztrwonił swoją część majątku, jaką otrzymał od ojca, ale także dotknął i obraził tego ojca całym swoim postępowaniem. Postępowanie to, które w jego własnym poczuciu pozbawiło go godności syna, nie mogło być obojętne dla ojca. Musiało go boleć. Musiało go w jakiś sposób także obciążać. Przecież chodziło w końcu o własnego syna. Tego zaś stosunku żaden rodzaj postępowania nie mógł zmienić ani zniszczyć. Syn marnotrawny jest tego świadom; świadomość ta jednak każe mu tym wyraźniej widzieć utraconą godność i prawidłowo oceniać miejsce, jakie może mu jeszcze przysługiwać w domu ojca.


Szczególna koncentracja na godności człowieka Ten precyzyjny rysunek stanu duszy marnotrawnego syna pozwala nam z podobną precyzją zrozumieć, na czym polega miłosierdzie Boże. Nie ulega wszak wątpliwości, iż w tej prostej, a tak wnikliwej analogii postać ojca odsłania nam Boga, który jest Ojcem. Postępowanie tego ojca z przypowieści, cały sposób zachowania się, który uzewnętrznia wewnętrzną postawę, pozwala nam odnaleźć poszczególne wątki starotestamentalnej wizji Bożego miłosierdzia w zupełnie nowej syntezie, pełnej prostoty i głębi zarazem. Ojciec marnotrawnego syna jest wierny swojemu ojcostwu, wierny tej swojej miłości, którą obdarzał go jako syna. Ta wierność wyraża się w przypowieści nie tylko natychmiastową gotowością przyjęcia go do domu, gdy wraca roztrwoniwszy majątek. Wyraża się ona jeszcze pełniej ową radością, owym tak szczodrym obdarowaniem marnotrawcy po powrocie, że to aż budzi sprzeciw i zazdrość starszego brata, który nigdy nie odszedł od Ojca i nie porzucił jego domu. Ta wierność samemu sobie ze strony ojca - znany już rys starotestamentalnego hesed - znajduje równocześnie szczególny wyraz uczuciowy. Czytamy, że skoro tylko ojciec ujrzał wracającego do domu marnotrawnego syna, "wzruszył się głęboko, wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go" (Łk 15,20). Ów ojciec niewątpliwie działa pod wpływem głębokiego uczucia i tym się również tłumaczy jego szczodrość wobec syna, która tak oburzyła starszego brata. Jednakże podstaw do owego wzruszenia należy szukać głębiej. Oto ojciec jest świadom, że ocalone zostało zasadnicze dobro: dobro człowieczeństwa jego syna. Wprawdzie zmarnował majątek, ale człowieczeństwo ocalało. Co więcej, zostało ono jakby odnalezione na nowo. Wyrazem tej świadomości są słowa, które ojciec wypowiada do starszego syna: "trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się" (Łk 15,32). W tym samym rozdziale Ewangelii św. Łukasza czytamy przypowieść o znalezionej owcy, a z kolei o odnalezionej drachmie , i za każdym razem uwydatniona jest taka sama radość, jak w wypadku syna marnotrawnego. Owa ojcowska wierność sobie jest całkowicie skoncentrowana na człowieczeństwie utraconego syna, na jego godności. Radosne wzruszenie w chwili jego powrotu do domu tym nade wszystko się tłumaczy.

Można przeto - idąc dalej - powiedzieć, że miłość do syna, która wynika z samej istoty ojcostwa, niejako skazuje ojca na troskę o godność syna. Troska ta jest miarą jego miłości, tej miłości, o której później napisze św. Paweł, że "cierpliwa jest, łaskawa jest (...) nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego", że "współweseli się z prawdą (...) we wszystkim pokłada nadzieję (...) wszystko przetrzyma" i że "nigdy nie ustaje" (1 Kor 13,4-8). Miłosierdzie - tak jak przedstawił je Chrystus w przypowieści o synu marnotrawnym - ma wewnętrzny kształt takiej miłości, tej, którą w języku Nowego Testamentu nazwano agape. Miłość taka zdolna jest do pochylenia się nad każdym synem marnotrawnym, nad każdą ludzką nędzą, nade wszystko zaś nad nędzą moralną, nad grzechem. Kiedy zaś to czyni, ów, który doznaje miłosierdzia, nie czuje się poniżony, ale odnaleziony i "dowartościowany". Ojciec ukazuje mu nade wszystko radość z tego, że "się odnalazł", z tego, że "ożył". A ta radość wskazuje na dobro nienaruszone: przecież syn, nawet i marnotrawny, nie przestał być rzeczywistym synem swego ojca; wskazuje także na dobro odnalezione z powrotem: takim dobrem był w wypadku marnotrawnego syna powrót do prawdy o sobie samym.

Tego, co się dokonało pomiędzy ojcem a synem z Chrystusowej przypowieści, nie sposób ocenić "od zewnątrz". Nasze uprzedzenia na temat miłosierdzia są najczęściej wynikiem takiej właśnie zewnętrznej tylko oceny. Nieraz na drodze takiej oceny dostrzegamy w miłosierdziu nade wszystko stosunek nierówności pomiędzy tym, kto je okazuje, a tym, który go doznaje. I z kolei gotowi jesteśmy wyciągnąć wniosek, że miłosierdzie uwłacza temu, kto go doznaje, że uwłacza godności człowieka. Przypowieść o synu marnotrawnym uświadamia nam, że jest inaczej: relacja miłosierdzia opiera się na wspólnym przeżyciu tego dobra, jakim jest człowiek, na wspólnym doświadczeniu tej godności, jaka jest jemu właściwa. To wspólne doświadczenie sprawia, że syn marnotrawny zaczyna widzieć siebie i swoje czyny w całej prawdzie (takie widzenie w prawdzie jest autentyczną pokorą); dla ojca zaś właśnie z tego powodu staje się on dobrem szczególnym: tak bardzo widzi to dobro, które się dokonało na skutek ukrytego promieniowania prawdy i miłości, że jak gdyby zapomina o całym złu, którego przedtem dopuścił się syn.

Przypowieść o synu marnotrawnym wyraża w sposób prosty i dogłębny rzeczywistość nawrócenia. Nawrócenie jest najbardziej konkretnym wyrazem działania miłości i obecności miłosierdzia w ludzkim świecie. Właściwym i pełnym znaczeniem miłosierdzia nie jest samo choćby najbardziej przenikliwe i najbardziej współczujące spojrzenie na zło moralne, fizyczne czy materialne. W swoim właściwym i pełnym kształcie miłosierdzie objawia się jako dowartościowywanie, jako podnoszenie w górę, jako wydobywanie dobra spod wszelkich nawarstwień zła, które jest w świecie i w człowieku. W takim znaczeniu miłosierdzie stanowi podstawową treść orędzia mesjańskiego Chrystusa oraz siłę konstytutywną Jego posłannictwa. Tak też rozumieli i tak urzeczywistniali miłosierdzie wszyscy Jego uczniowie i naśladowcy. Nie przestała ona nigdy objawiać się w ich sercach i czynach jako szczególnie twórczy sprawdzian tej miłości, która "nie daje się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwycięża". Rz 12,21). Trzeba, ażeby to właściwe oblicze miłosierdzia było wciąż na nowo odsłaniane. Naszym czasom wydaje się ono - pomimo wszelkich uprzedzeń - szczególnie potrzebne.

Bogacz i Łazarz

Ks. Zbigniew Sobolewski

Przypowieść o bogaczu i Łazarzu

Żył pewien człowiek bogaty, który ubierał się w purpurę i bisior i dzień w dzień świetnie się bawił. U bramy jego pałacu leżał żebrak okryty wrzodami, imieniem Łazarz. Pragnął on nasycić się odpadkami ze stołu bogacza; nadto i psy przychodziły i lizały jego wrzody. Umarł żebrak, i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama. Umarł także bogacz i został pogrzebany. Gdy w Otchłani, pogrążony w mękach, podniósł oczy, ujrzał z daleka Abrahama i Łazarza na jego łonie. I zawołał: Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i poślij Łazarza; niech koniec swego palca umoczy w wodzie i ochłodzi mój język, bo strasznie cierpię w tym płomieniu. Lecz Abraham odrzekł: Wspomnij, synu, że za życia otrzymałeś swoje dobra, a Łazarz przeciwnie, niedolę; teraz on tu doznaje pociechy, a ty męki cierpisz. A prócz tego między nami a wami zionie ogromna przepaść, tak że nikt, choćby chciał, stąd do was przejść nie może ani stamtąd do nas się przedostać. Tamten rzekł: Proszę cię więc, ojcze, poślij go do domu mojego ojca. Mam bowiem pięciu braci: niech ich przestrzeże, żeby i oni nie przyszli na to miejsce męki. Lecz Abraham odparł: Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają. Nie, ojcze Abrahamie - odrzekł tamten - lecz gdyby kto z umarłych poszedł do nich, to się nawrócą. Odpowiedział mu: Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą. (Łk 16,19-31)

Przypowieść o bogaczu i Łazarzu jest bardzo długa, ale ciekawa. Można z niej wysnuć wiele pożytecznych wniosków. Można także łatwo spłycić jej sens. Takie niebezpieczeństwo pojawi się, gdy zechcemy zbyt szybko dotrzeć do puenty. O czym jest ta przypowieść? Jaką prawdę chce przekazać Jezus, opowiadając swoim słuchaczom dzieje ziemskie i nieziemskie bogacza oraz Łazarza?

Losy, które się splatają

Z bogactwa przypowieści dostrzeżmy najpierw to, że losy jej dwóch bohaterów się splatają. Żyją razem, ale jakby osobno. Należą do dwóch zupełnie innych światów, chociaż widują się codziennie. Geograficznie podzielają tę samą przestrzeń. Duchowo - są sobie obcy. Bogacz żyje dostatnio i przyjemnie. Jego dni wypełniają przyjemności i zabawy. Żadne troski nie psują mu humoru. Krótka charakterystyka życia bogacza: „ubierał się modnie i drogo” oraz „świetnie się bawił” stanowi doskonały opis ideału szczęśliwego życia, którego pragnęli nie tylko ludzie starożytności. Bogacz miał wszystko, o czym marzą nastolatki i ludzie dorośli.

Łazarz nie posiadał nic (jeśli nie liczyć wrzodów, które uprzykrzały mu życie, i pogardy lub obojętności, jaką okazywali mu przechodnie). Żył z jałmużny u progu pałacu bogacza. Jezus nie podaje wielu szczegółów, na podstawie których moglibyśmy sporządzić jego portret psychologiczny. „Pragnął nasycić się odpadkami”. Zadawalał się przyjaźnią psów. Być może był jednym z tych ubogich, którzy stracili wiarę w poprawę losu i dziękowali Bogu za kolejny - lepszy lub gorszy - dzień.

Życie jednego i drugiego skończyło się. Możemy mówić o Bożej sprawiedliwości, która poprzez śmierć kładzie kres ziemskiej egzystencji. Każdej. Jakakolwiek by ona nie była. Zarówno dni słoneczne, jak i pochmurne znają nieubłagane prawo przemijania czasu. Umierają żebracy i biedni. Umierają bogaci. Umierają także i ci, których dochody są większe niż niejednego państwa na świecie.

Jezus mówi, że śmierć jednych i drugich nie jest kresem ich życia. Uczy o trwaniu po śmierci. Ukazuje też, że los jednych i drugich nie jest jednakowy. Aniołowie „zanieśli Łazarza na łono Abrahama”; bogacz natomiast trafił do otchłani, gdzie został „pogrążony w mękach”. Jednak nawet tutaj los obydwu przedziwnie się splata. Tyle, że teraz bogacz cierpi, a Łazarz jest szczęśliwy. Bóg zaś stanął pomiędzy jednym i drugim jako ten, do którego należy sąd.

Łazarz i bogacz bez imienia

Wiele razy czytałem tę przypowieść, ale nigdy nie zwróciłem uwagi na pewien istotny szczegół. Znamy imię ubogiego - Łazarz (dzięki tej przypowieści weszło do języka potocznego jako synonim nędzarza, biedaka). Otóż - jak zauważa w jednej ze swoich książek Aleksandro Pronzato - tytułowy bogacz nie ma imienia. Jezus powiedział o nim „pewien człowiek bogaty”. Można by w tym doszukiwać się wyrazu szczególnej delikatności, a nawet litości Jezusa wobec bogacza. Nie chciał podać jego imienia - aby go nie pozbawić czci w oczach słuchaczy. Taka delikatność z pewnością jest godna pochwały i naśladowania. Niestety, często bywa tak, że piętnując czyjeś złe postępowanie, nie pamiętamy o tym. Podajemy dokładne dane osobowe. Ten i ten zrobił to i to. Wtedy najczęściej nie interesuje nas ostrzeżenie przed grzechem i odrzucenie go, ale potępienie grzesznika. Jezus nie podaje imienia potępionego bogacza i ma to swoje głębsze uzasadnienie, aniżeli delikatność lub kurtuazja. Imię dla słuchaczy Jezusa oznaczało osobę. Posiadać imię, to znaczyło być kimś. Często imię oznaczało Boże wybranie do jakiegoś specjalnego zadania. Szymon został nazwany Piotrem, gdyż Jezus chciał uczynić z niego Skałę, na której zbuduje swój Kościół. Szaweł z prześladowcy Jezusa stał się Pawłem Apostołem dla wszystkich narodów. Bogacz nie ma imienia. Jest nikim. Czyżby bogactwo było zbyt małą wartością, aby posiadać znaczenie? Czyżby inne wartości aniżeli materialne decydowały o tym, że jest się kimś wobec Boga i ludzi? Myślę, że właśnie o tym Chrystus chce nam przypomnieć. Bogacz zagubił się w swym bogactwie i poszukiwaniu przyjemności życiowych, ale nie uczyniły go one kimś wyjątkowym, niezwykłym. Nie nadały mu imienia. Pozostał w tłumie podobnych sobie chciwych doznań i wrażeń. Być może kupił sobie za życia „imię”, którym wzywali go przyjaciele i słudzy, ale jego imię nie zostało zapisane w „Księdze życia” (Ap 20,12), o której mówi Apokalipsa. Nie dostał kamyka z wypisanym imieniem (zob. Ap 2,17) pozwalającym mu przystąpić do wspólnoty świętych. Wydawało mu się, że jest bogaty, a był najbiedniejszym z ludzi. Podobnie dzieje się z tymi, którzy zabiegają o różne godności i tytuły, a nie troszczą się o zachowanie godności osobistej.

Natomiast Łazarz jest bogatszy od anonimowego bogacza. Ma imię. Swoim życiem wpisał się w serce Boga. Jezus go zapamiętał. Nie jest jednym z wielu żebraków. Jest kimś, kogo zna Jezus. My również na chrzcie świętym otrzymaliśmy imię, które wyróżnia nas spośród wielu innych osób. Bóg zna nasze imię. Zwraca się do nas po imieniu. Nie jesteśmy Mu obcy. Przypomina nam o tym św. Paweł: „A więc nie jesteście już obcymi i przychodniami, ale jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga - zbudowani na fundamencie apostołów i proroków, gdzie kamieniem węgielnym jest sam Chrystus Jezus” (Ef 2, 19-20). Mamy imię, które wyraża naszą godność dzieci Bożych. Przypowieść o bogaczu (bez imienia) i żebraku (który miał dobre imię) jest ostrzeżeniem dla nas. Tą przypowieścią Chrystus mówi nam: „Ceńcie sobie to. Zarabiajcie na dobre imię u Boga i bliźnich”.

Za co (tak naprawdę) bogacz został potępiony?

Jest to pytanie, które może niepokoić, zwłaszcza osoby majętne. Za co bogacz został potępiony? Czy za to, że posiadał wiele dóbr? Przecież niekoniecznie musiał nabyć je nieuczciwie. Czy za to, że korzystał z nich? Przecież mógł zrobić ze swoją własnością to, co chciał. A może dostatek oraz zabawa są grzeszne i obmierzłe Bogu?

Twierdzenie, że bogacz został potępiony z powodu posiadanego bogactwa, jest uproszczeniem. Przecież w historii Kościoła mamy wielu bogaczy, którzy zostali wyniesieni na ołtarze. Bogactwo samo w sobie nie jest naganne. Stare przysłowie nie bez racji mówi, że „lepiej być zdrowym niż chorym, młodym niż starym, bogatym niż biednym”. Bogacz został potępiony za to, że źle używał bogactwa. Zaślepiło go. Nie widział Łazarza. Stał się niewrażliwy na potrzeby bliźnich. Żył dla siebie. „W przypowieści o bogaczu i Łazarzu (por. Łk 16,19-31) ku naszej przestrodze Jezus przedstawił obraz takiej duszy zniszczonej przez pychę i bogactwo, która sama stworzyła ogromną przepaść pomiędzy sobą a ubogim: przepaść, jaką jest zamknięcie w rozkoszach materialnych, przepaść, jaką jest zapomnienie o drugim, niezdolność kochania, która teraz przeradza się w palące i nie dające się zaspokoić pragnienie” (Spe salvi, nr 44).

Jeśli więc jesteśmy bogaci - dziękujmy za to Bogu, ponieważ to, co posiadamy, może ułatwiać nam życie, dać poczucie większego bezpieczeństwa ekonomicznego, pozwolić zrealizować własne pasje i marzenia. Jeśli jesteśmy ubodzy, cieszmy się z tego, co posiadamy, i czuwajmy, by nie popaść w nędzę. Wszyscy jednak - ubodzy i bogaci - strzeżmy się chciwości, która łatwo może opanować serce każdego człowieka. Weźmy sobie do serca pouczenie św. Pawła: „Nic bowiem nie przynieśliśmy na ten świat; nic też nie możemy z niego wynieść. Mając natomiast żywność i odzienie, i dach nad głową, bądźmy z tego zadowoleni! A ci, którzy chcą się bogacić, wpadają w pokusę i w zasadzkę oraz w liczne nierozumne i szkodliwe pożądania. One to pogrążają ludzi w zgubę i zatracenie. Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy. Za nimi to uganiając się, niektórzy zabłąkali się z dala od wiary i siebie samych, przeszyli wielu boleściami. Ty natomiast, o człowiecze Boży, uciekaj od tego rodzaju rzeczy, a podążaj za sprawiedliwością, pobożnością, wiarą, miłością, wytrwałością, łagodnością! Walcz w dobrych zawodach o wiarę, zdobądź życie wieczne: do niego zostałeś powołany i o nim złożyłeś dobre wyznanie wobec wielu świadków” (1 Tm 6,7-12).

Bóg pozwala dosięgnąć siebie miłością

Przypowieść o bogaczu i Łazarzu przygotowuje nas do przyjęcia prawdy o Sądzie Ostatecznym, podczas którego definitywnie zadecyduje się nasz los. „Jedynie Bóg może zaprowadzić sprawiedliwość. A wiara daje nam pewność: on to zrobi. Obraz Sądu Ostatecznego nie jest przede wszystkim obrazem przerażającym, ale obrazem nadziei; dla nas - być może - nawet decydującym. Czyż nie jest jednak obrazem zatrważającym? Powiedziałbym: obrazem mówiącym o odpowiedzialności” (Spe salvi, nr 44). Bóg stwarza nam okazje do zasługiwania na niebo. Przychodzi do nas w bliźnich potrzebujących pomocy. Nie tylko w ubogich materialnie, obcych, którzy proszą o pieniądze... Bóg przychodzi do nas i pozwala nam wyświadczać Mu dobro w naszych domownikach; bliskich, z którymi jesteśmy na co dzień w rodzinie lub pracy, w naszej parafii, wiosce lub dzielnicy. Wiemy, w jaki sposób możemy okazać Bogu naszą miłość. Jak dosięgnąć Go, aby niejako „uczynić naszym dłużnikiem”, na co chętnie przystaje. Adwent przypomina nam o powtórnym przyjściu Chrystusa w chwale na ziemię. Obyśmy ten czas wykorzystali na gromadzenie czynów miłości, które staną się dla Niego pretekstem do nieskończonego daru - zbawienia.

Bóg rodzi się w każdym z nas


Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: „Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów”. A stało się to wszystko, aby się wypełniło słowo Pańskie powiedziane przez Proroka: „Oto Dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel, to znaczy: Bóg z nami”. Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie, lecz nie zbliżał się do Niej, aż porodziła Syna, któremu nadał imię Jezus.
(Mt 1, 18-25)

Logika Boga – inna od naszej

Oto Pan Bóg wchodzi w historię człowieka w sposób nieoczekiwany i najgłębszy z możliwych. W swoim Synu, Jezusie Chrystusie, staje się człowiekiem. Bierze udział w ludzkim życiu jako jeden z nas. To „wejście” Boga czyni historię życia każdego z nas świętą. To ważne, gdyż często mamy pokusę myślenia, że niewiele znaczymy. Nie należąc do „wielkich tego świata”, czujemy się trybikiem w potężnej maszynie rzeczywistości. Życie wydaje się szare, monotonne, może nawet pozbawione głębszego sensu. Wydaje się, że mamy niewielki wpływ na otaczającą nas rzeczywistość. Często ulegamy takiemu myśleniu i w głębi serca pojawia się jakiś smutek i gorycz. Nasze serca stają się „ciężkie”, przepełnione brzemieniem codziennych trosk. A Bóg? Może i On o mnie zapomniał… Może i Jego nie za bardzo obchodzę. Ewangelia, podobnie jak inne księgi Pisma Świętego, pokazuje nam coś zupełnie innego. Logika Boga jest tak inna od naszej. Jak pisze św. Paweł – On wybiera to, co słabe i mało znaczące w oczach świata: „Przeto przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu! Niewielu tam mędrców według oceny ludzkiej, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć; i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to, co jest, unicestwić, tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga” (1 Kor 1, 26-29).

Wiara i zaufanie

W jaki sposób patrzę na historię swojego życia? Czy wierzę, że moje istnienie ma sens? Czy wierzę, że to Bóg dał mi życie i ma wobec niego konkretny plan?

Bóg patrzy inaczej niż my. On patrzy w serce i stara się wydobyć z niego to, co najpiękniejsze i najszlachetniejsze. Potwierdza dary, którymi nas wyposażył. Tak było w przypadku Maryi. Dar Niepokalanego Poczęcia przygotował Ją do bycia Matką Syna Bożego. Wiara i zaufanie Maryi pozwoliły Jej przyjąć w całej prostocie plan Boga wobec Niej. Nie wiedząc, „jak się to stanie”, ufała, że jeśli Bóg rozpoczyna w człowieku swoje dzieło, potrafi doprowadzić je do końca. Zaufała obietnicy i mocy Boga, pozostawiając Mu całą resztę. Podobnie uczynił Józef. Jego serce, kochające, wrażliwe i otwarte na natchnienia Boże, było w stanie rozpoznać głos Boga nawet we śnie. Nie koncentrował się na sobie, na swoich planach. Oczy Jego serca były utkwione w Bogu. Każdy z nas, jeśli jego życie jest zwrócone ku Bogu, może w sercu usłyszeć Jego głos. Gdy przyglądamy się sobie, własnym słabościom i niemocy, stajemy się duchowymi nosorożcami o grubej skórze. Dlatego delikatny głos Bożych natchnień jest niesłyszalny. Zamknięci w pułapce egocentryzmu polegamy na sobie, często niwecząc plan Boga wobec nas. Modlitwa to zwracanie ku Bogu całego serca i umysłu z wiarą, że On znajdzie stosowny czas, by oznajmić nam swoją wolę.

Nie bój się...

Czy poszukuję woli Bożej w moim życiu? Czy wierzę, że Bóg jest obecny w mojej codzienności i pragnie, by moje życie przynosiło owoc?

„Nie bój się wziąć do siebie Maryi” – usłyszał Józef. Te słowa są skierowane również do nas. Nie bój się wziąć do siebie Maryi z tym wszystkim, co Bóg Jej dał. Nie bój się wziąć do serca Jej życia z całą jego logiką, bo będzie ono znakiem dla Ciebie; znakiem, jak bardzo można Bogu zaufać. Biorąc Ją do serca, zobaczysz, że dzięki Twojej wierze w przedziwny sposób możesz dać Chrystusa tym, którzy Cię otaczają. Twoja prosta wiara i zaufanie mogą być drogą, przez którą Chrystus stanie się widoczny dla świata, w którym żyjesz. Nie słowa, lecz czyny, decyzje i kierunek, w którym człowiek podąża, świadczą o nim, są dowodem jego wiary lub jej braku. Bóg w swoim miłosierdziu pozwala nam zobaczyć tylko fragment drogi, do „następnego zakrętu”, do drzwi, które na razie wydają się zamknięte. Nie musisz wiedzieć, co będzie „dalej”, jak potoczy się historia. Przecież skoro Bóg wzywa do podjęcia drogi, to Cię na niej nie opuści. Tego właśnie doświadczyli Maryja i Józef. Dzięki takiej wierze i zaufaniu narodził się Jezus w Betlejem. Dzięki takiej wierze może narodzić się również w każdym z nas.

Czy wierzysz, że również w Tobie może się narodzić Pan Bóg?

Eugeniusz Zarzeczny MIC

niedziela, 22 grudnia 2013

Co z tą modlitwą?





Będziecie się... modlić czy nie!
Scenka rodzajowa: troskliwa, zabiegana i już lekko podenerwowana mama usiłuje położyć spać swoje trzy skarby. Doskonale wie, że przed snem powinny się pomodlić do Bozi. Niesforne bąble nie dają za wygraną i lista koniecznych przedsennych potrzeb niebezpiecznie wzrasta. Po kolejnej interwencji autentycznie kochająca mama już nie wytrzymuje i po kilku wezwaniach do modlitwy eksploduje: będziecie się... (tu pada niecenzuralne słowo) modlić czy nie!
Ta sytuacja, tak życiowa, pomimo napięcia i wymskniętej „łaciny” nawet humorystyczna (poznałem ją jako anegdotę), przypomina mi, że wielu z nas od dziecka słyszało: musisz chodzić do Kościoła, musisz się modlić...

Skosztujcie i zobaczcie

Jeden z pierwszych problemów, jeśli chodzi o modlitwę, jaki spotykamy, to ten specyficzny przymus, poczucie, że muszę się modlić! Problem wcale nie jest taki błahy i dotyczy wszystkich wierzących – tych o miernym życiu duchowym i tych gorliwych, świeckich, zakonników i zakonnic, księży itd. Modlitwa przeżywana jako przymus nigdy nie będzie smakować, będzie przez nas wręcz odrzucana jako rzeczywistość narzucana z zewnątrz. Nasze serce, ponieważ przyjęło taki sposób rozumienia modlitwy, zamyka się na niesamowity dar bycia zaskoczonym prawdą słów psalmisty: „Skosztujcie i zobaczcie jak dobry jest Pan” (Ps 34, 9).
Sposób rozumienia – bo problem dotyczy rzeczywiście głowy i tego, co w niej utrwaliło się jako schemat teorii na temat modlitwy. Mówię teorii, albowiem zazwyczaj z praktyką już jest gorzej, po prostu nie modlę się albo tzw. formy modlitewne, z jakich składa się moje życie duchowe, są powierzchowne, tak naprawdę mnie nie karmią. A co najgorsze, wydaje się, że codzienność i jej problemy podążają gdzieś inną drogą niż modlitwa – kontakt z Bogiem. A ja przecież muszę się modlić.
Czym jest modlitwa? 

Tyle o niej napisano. Z modlitwą dzieje się to samo, co z miłością. Modlitwa i miłość, tak wiele się o nich mówi, wydaje się, że same słowa wypłukały z treści te bogate rzeczywistości, spłyciły je i brutalnie odarły z ich głębi. Z drugiej zaś strony tak je wyidealizowały, że tak modlitwa, jak i miłość wręcz straszą z wysoka swą niedostępnością do tego stopnia, że stają się niemalże towarem z wyższej półki – nie dla przeciętnego zjadacza chleba.
Modlitwa i miłość są sobie tak podobne, a modlitwa przeżywana jako przyjaźń (jedna z form miłości) z Tym, o którym wiemy, że nas miłuje (por. Ż 8, 5), uświadamia nam, że nie chodzi o formułkę mniej lub bardziej skuteczną, ale o relację z Kimś. Pomyśl, jak można być zmuszonym do miłości, przyjaźni? Kiedy stajemy wobec możliwości autentycznego spotkania, staje przed nami możliwość wyboru: chcę lub nie chcę tej relacji i nikt mnie nie zmusza do jej podjęcia. Tak też jest z modlitwą. Św. Teresa mówi, że sprawy duchowe należy traktować z szerokością, wolnością, bo jak każda relacja, tak i modlitwa potrzebuje przestrzeni, powietrza, świeżości, piękna, wolności.

Wysokie wymagania
Tak jak przyjaźń, również modlitwa stawia przed nami wysokie wymagania. Nie można być przyjacielem w połowie, tak na pół gwizdka. Każdy, kto miał szczęście doświadczyć w życiu autentycznej przyjaźni, wie, że pielęgnowanie i troska o przyjaźń domaga się wierności. Dla kogoś z zewnątrz może się to wydawać właśnie przymusem, ale nie dla prawdziwych przyjaciół. O przyjaźń trzeba dbać, wybór przyjaźni, miłości zakłada również wybór podjęcia trudu troski o tę relację. Wspomniana troska często będzie przeżywana przez nasze samolubne ego jako przymus, ale jesteśmy w stanie pokonać to toksyczne koncentrowanie się na sobie siłą miłości, przyjaźni, mocą dokonanego wyboru.
I tak jest z modlitwą, kiedy odkrywamy, czym tak naprawdę jest modlitwa – spotkaniem z Jezusem, który nie bombarduje mnie lawiną słów, osądów, potępień, zna moje biedne życie, ale mówi mi autentycznie wieczne kocham cię! Wtedy kończy się etap męczących formułek, kończy się ten czas koszmarnego: „muszę się modlić”. Zaczynamy rozumieć cały absurd tego stwierdzenia, bo nie możemy sobie wyobrazić, że ktoś musi kochać drugiego człowieka, że ktoś musi być przyjacielem kogoś. Owszem może pojawić się to wielkie zakłamanie w życiu, kiedy ten drugi nie jest dla mnie człowiekiem, tylko źródłem jakiejś korzyści, staje się przedmiotem, który muszę mieć dla własnej korzyści… Ale to nie jest miłość, to nie jest przyjaźń!
Nie musisz się modlić! 

Tak jak wspomniana na wstępie mama, nawet jeśli zmęczona i zdenerwowana, po raz kolejny zwraca uwagę swoim dzieciom, aby kładły się spać i wcześniej pomodliły się. Ona nie musi opiekować się swoimi bąblami, nawet jeśli prawdopodobnie chciałaby już odpocząć od tego zamieszania, ona nie musi, ona chce, bo kocha!
„Nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego” (J 15, 15). To jest coś najwspanialszego, co może nam dać Jezus – podzielić się tym, co dla Niego najcenniejsze. Tak robią przyjaciele. Otwierajmy się na to, czym tak naprawdę jest modlitwa i wyzwalajmy się z absurdalnego terroru pod tytułem „muszę się modlić”. Zacznijmy chcieć się modlić, pragnąć i chyba najczęściej tęsknić do modlitwy, czyli do głębokiej i przemieniającej przyjaźni.

środa, 18 grudnia 2013

Kiedy przyjdzie Jezus?



Jezus - już przyszedł do Ciebie i przemówił - 
w śpiewie ptaszka; 
w płaczu dziecka; 
w rozmowie z Twoim przyjacielem ... 
Jezus - już przyszedł do Ciebie i dotknął - 
ramieniem rodziców; 
powiewem lekkiego wietrzyka; 
blaskiem słońca, gwiazd i księżyca... 
Jezus - już przyszedł do Ciebie i uczynił cud - 
rozkwitła żółta róża w ogrodznie; 
nastał nowy dzień; 
chory odzyskał zdrowie... 
Jezus - już przeszedł do Ciebie i zamieszkał - 
w Kościele; 
w Twoim domu rodzinnym; 
w Twoim sercu... 
Jezus - już przyszedł do Ciebie i uczynił - 
Cię swoim przyjacielem; 
Cię swoim przewodnikiem; 
swoją prawą ręką - by pomagać innym... 
Jezus - już przyszedł i uśmiechnął się - 
uśmiechem małego i bezbronnego dziecka; 
uśmiechem schorowanego człowieka; 
uśmiechem Twojego wroga... 
Jezus - już przyszedł do Ciebie i pokochał - 
miłością rodzeństwa; 
miłością rodziców; 
Bożą miłością... 
Jezus - już przyszedł do Ciebie - 
czy Ty już Go widzisz 
Przypatrz się teraz dobrze - 
On stoi tuż przy Twoim ramieniu

Adrian


 

List od Jezusa


Jak się czujesz? Musiałem napisać do Ciebie krótki list, aby Ci 
powiedzieć, jak troszczę się o Ciebie. Widziałem Cię wczoraj, 
jak rozmawiałeś ze swoimi przyjaciółmi. Czekałem na Ciebie cały dzień 
mając nadzieję, że chciałbyś porozmawiać ze mną. Dałem Ci zachód 
słońca, abyś zakończył Twój dzień, i chłodny podmuch wiatru, 
abyś odpoczął, i czekałem. Nie przyszedłeś. To mnie zraniło, ale nadal 
Cię kocham, ponieważ jestem Twoim Przyjacielem. 

Widziałem Cię śpiącego zeszłej nocy i chcąc dotknąć Twoich brwi 
rozlałem światło księżyca na Twoją twarz. Znowu czekałem, chciałem 
przyjść, abyśmy mogli porozmawiać. Mam tak wiele prezentów dla Ciebie. 

Obudziłeś się i pobiegłeś do szkoły. Moje łzy były w deszczu.
Gdybyś tylko mnie posłuchał - KOCHAM CIE! 

Próbuję Ci to powiedzieć przez błękitne niebo, cichą, zieloną trawę, 
szepczę to w liściach na drzewach i w kolorach kwiatów. Wykrzykuję 
Ci to w strumieniach górskich. Ubrałem Cię w ciepłe promienie słońca 
i nasyciłem powietrze zapachami natury. Moja miłość do Ciebie jest 
głębsza niż ocean i większa niż największa potrzeba w Twoim sercu. 

Proszę porozmawiaj ze mną. Proszę Cię, nie zapominaj o mnie. 
Chciałbym podzielić się z Tobą tyloma rzeczami. Nie będę Ci więcej 
przeszkadzał. Decyzja należy do Ciebie. Wybrałem Cię i ciągle czekam, 
ponieważ... 

http://adonai.pl/perelki/jezus/?id=2

sobota, 30 listopada 2013

Ewangelia według św. Mateusza - Przypowieść o siewcy

Przypowieść o siewcy


13
Owego dnia Jezus wyszedł z domu i usiadł nad jeziorem. Wnet zebrały się koło Niego tłumy tak wielkie, że wszedł do łodzi i usiadł, a cały lud stał na brzegu. I mówił im wiele w przypowieściach2 tymi słowami: 
«Oto siewca wyszedł siać.
 A gdy siał, niektóre [ziarna] padły na drogę, nadleciały ptaki i wydziobały je. Inne padły na miejsca skaliste, gdzie niewiele miały ziemi; i wnet powschodziły, bo gleba nie była głęboka. Lecz gdy słońce wzeszło, przypaliły się i uschły, bo nie miały korzenia. Inne znowu padły między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je. Inne w końcu padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny. Kto ma uszy, niechaj słucha!». 


Wyjaśnienie przypowieści o siewcy

18 Wy zatem posłuchajcie przypowieści o siewcy! 19 Do każdego, kto słucha słowa o królestwie, a nie rozumie go, przychodzi Zły i porywa to, co zasiane jest w jego sercu. Takiego człowieka oznacza ziarno posiane na drodze. 20 Posiane na miejsce skaliste oznacza tego, kto słucha słowa i natychmiast z radością je przyjmuje; 21 ale nie ma w sobie korzenia, lecz jest niestały. Gdy przyjdzie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa, zaraz się załamuje. 22 Posiane między ciernie oznacza tego, kto słucha słowa, lecz troski doczesne i ułuda bogactwa zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne. 23 Posiane w końcu na ziemię żyzną oznacza tego, kto słucha słowa i rozumie je. On też wydaje plon: jeden stokrotny, drugi sześćdziesięciokrotny, inny trzydziestokrotny». 

niedziela, 24 listopada 2013

Używanie wulgaryzmów, bluźnierstwo

Używanie wulgaryzmów i bluźnierstwa czy to coś złego? Odpowiedź brzmi tak.  Bowiem ani wulgaryzmy, ani bluzganie imionami osób świętych nie jest niczym dobrym i nie pochodzi od Boga. Szatan manipuluje i będzie manipulować nami odnośnie tych grzechów dopóki nie powiemy dość. Najlepszym sposobem na pozbycie się grzechu jest w przypadku grzechu lekkiego spowiedź powszechna, natomiast gdy mamy do czynienia z grzechem ciężkim jest to spowiedź zazwyczaj przy konfesjonale. Używanie wulgaryzmów może być też próbą wywyższenia się, pychą. A co za tym idzie grzechem głównym. Jeśli chodzi o bluźnierstwo to jest to brak szacunku do Boga , osób świętych.

poniedziałek, 18 listopada 2013

W poszukiwaniu szczęścia

Każdy wychowanek pragnie być szczęśliwy, ale nie każdy znajduje drogę do szczęścia.
 
Dzieci i młodzież chętnie opowiadają dorosłym o swoich marzeniach na temat szczęśliwego życia. Pragnienie szczęścia jest tak intensywne, że człowiek nie musi być nieszczęśliwy, by życie stało się źródłem cierpienia. Wystarczy, że nie jest szczęśliwy.
 
Powszechne pragnienie szczęścia
 
Radość to jedyny sposób istnienia, który sprawia, że chce nam się żyć. Mimo powszechnego pragnienia szczęścia wiele zwłaszcza młodych  osób postępuje w sposób, który oddala ich od radości życia i prowadzi do rozpaczy. Także ci, którzy tęsknią za radością, potrafią oddalić się od własnych pragnień. Dzieje się tak dlatego, że osiągnięcie szczęścia nie jest łatwe. Łatwo natomiast wybrać fałszywą drogę do szczęścia. Przykładem może być nastolatek, który marzy o wolności, a postępuje w sposób, który prowadzi go do uzależnień. Inny przykład to dziewczyna, która marzy o szczęśliwym małżeństwie i trwałej rodzinie, a wiąże się z mężczyzną, który nie umie kochać i który zadaje jej coraz większe cierpienia.
 
Biblia wyjaśnia, że oddalanie się człowieka od szczęścia zaczęło się od grzechu pierworodnego. Grzech ten polegał na wymyśleniu przez pierwszych ludzi innej drogi do szczęścia niż ta, którą proponował Bóg. Warunkami osiągnięcia szczęścia, które wskazywał Stwórca, były: małżeństwo i rodzina, pracowitość, świętowanie siódmego dnia tygodnia po sześciu dniach pracy oraz uznawanie najwyższego autorytetu Bogu w kwestii odróżniania dobra od zła (por. Rdz 1, 22; 2, 17). Tymczasem Adam i Ewa wmówili sobie, że Bóg przeszkadza im w byciu szczęśliwymi i że drogą do szczęścia jest nieposłuszeństwo wobec Stwórcy. Odtąd kolejne pokolenia ludzi stają w obliczu wyboru między wskazaną przez Boga drogą błogosławieństwa i życia  a wskazaną przez Adama i Ewę drogą przekleństwa i śmierci (por. Pwt 30, 19). Bóg proponuje człowiekowi szczęście prawdziwe, a wielu ludzi proponuje sobie „szczęście” osiągnięte natychmiast i bez wysiłku. Nie jest jednak możliwe osiągnięcie szczęścia na skróty.
 
Szczęśliwy, kto od Boga uczy się szczęścia
 
Bóg pragnie, byśmy byli radośni naprawdę i na zawsze (por. J 17, 13). Warunkiem osiągnięcia trwałego szczęścia jest rozumienie tego, na czym ono polega. Od szczęścia oddalają się ci, którzy mylą radość z przyjemnością. Kto popełnia ten błąd, ten nie zazna radości. Bóg pomaga człowiekowi odróżniać to, co dobre i co prowadzi do szczęścia, od tego, co jedynie przyjemne i co prowadzi do rozczarowania. Aby doznać chwili przyjemności  wystarczy się najeść, wyspać czy zaspokoić popęd. Do tego typu zachowań zdolny jest każdy człowiek. Doznanie przyjemności jest czymś pospolitym, osiągalnym dla wszystkich. Natomiast radość jest arystokratyczna. Tylko nieliczni ludzie tak żyją, że ich radość silniejsza jest od trudności i nastrojów chwili.
 
Przyjemność można osiągnąć wprost, a radość jest konsekwencją życia opartego na prawdzie, miłości i odpowiedzialności. Kto szuka radości, ten jej nie znajdzie, gdyż zapomina o drodze, którą trzeba przejść, by zaznać szczęścia. Drogą do radości nie jest skupianie się na pragnieniu radości, lecz przeciwnie – zapominanie o własnych pragnieniach po to, by kochać bliźnich. Przyjemność jest krótkotrwała. Poczucie sytości czy przyjemność fizyczna szybko przemijają. Niektórzy ludzie dla chwili przyjemności zdradzają małżonka, łamią własne sumienie czy popadają w bolesne uzależnienia. Szukanie przyjemności dramatycznie zawęża nasze pragnienia i aspiracje, natomiast radość owocuje entuzjazmem i umacnia naszą wolność do czynienia dobra.
 
Warunki trwałego szczęścia
 
Bóg przypomina nam o tym, że ci, którzy pragną żyć w radości i szczęściu, powinni czynić to, co wartościowe, a nie to, co w danej chwili przyjemne. Powinni zachowywać zasady Dekalogu i kochać. Człowiek poszukujący jedynie chwilowej przyjemności czy miłych stanów emocjonalnych, nie zazna trwałego szczęścia. Szczęście samo przychodzi do tych, którzy kochają. I tylko do tych! Radość płynąca z miłości do Boga i ludzi sprawia, że z entuzjazmem podejmujemy codzienne obowiązki i że odnajdujemy w sobie siłę do mierzenia się z nieuniknionymi trudnościami, jakie niesie codzienność.
 
Warto przypominać dorosłym i nastolatkom, że po grzechu pierworodnym przyjęcie szczęścia, które przynosi nam Bóg, wymaga nawrócenia. „Obiecane szczęście stawia nas wobec decydujących wyborów moralnych. Zaprasza nas do oczyszczenia naszego serca ze złych skłonności i do poszukiwania nade wszystko miłości Bożej. Uczy nas, że prawdziwe szczęście nie polega ani na bogactwie czy dobrobycie, na ludzkiej sławie czy władzy, ani na żadnym ludzkim dziele, choćby było tak użyteczne, jak nauka, technika czy sztuka, ani nie tkwi w żadnym stworzeniu, ale znajduje się w samym Bogu, który jest źródłem wszelkiego dobra i wszelkiej miłości” (KKK, 1723).
 
Wychowywać to pomagać dzieciom i młodzieży, by szukali szczęścia prawdziwego, czyli tego, które pochodzi od Boga i które jest tym trwalsze, im bardziej naśladujemy miłość Jezusa i im bardziej kierujemy się Jego przykazaniami.
 
ks. Marek Dziewiecki

niedziela, 10 listopada 2013

CZY BÓG ISTNIEJE?



Czy Bóg istnieje? Czy można to udowodnić? Poniżej znajdziesz przekonujące argumenty przemawiające za tym, by uwierzyć w istnienie Boga...

Marilyn Adamson

-Czy chciałabyś lub chciałbyś, aby ktoś po prostu wykazał istnienie Boga? Bez wywierania nacisku, bez stwierdzeń typu „Po prostu musisz uwierzyć”. W tym artykule przedstawiono wybrane argumenty przemawiające za tym, że Bóg istnieje. Nie są to niezbite dowody (nikt takich nie ma), ale pośrednie przesłanki, które mogą przekonać do uwierzenia, że On istnieje. W tym wszystkim ważne miejsce ma właśnie wiara, bo jest ona konieczna, aby uznać wyższy Absolut.

Jednak najpierw zwróć uwagę na pewną prawidłowość. Jeśli ktoś neguje samą możliwość istnienia Boga, najpewniej z góry odrzuci wszelkie wskazujące na to przesłanki, tłumacząc je sobie w inny sposób.

Jeśli chodzi o możliwość istnienia Boga, Biblia mówi, że są osoby, które zapoznały się z wystarczającą ilością faktów, ale postanowiły stłumić lub odrzucić prawdę o Bogu1. Z drugiej strony do tych, którzy chcą poznać Boga, jeśli tylko On istnieje, Bóg kieruje następujące słowa: „Będziecie Mnie szukać i znajdziecie Mnie, albowiem będziecie Mnie szukać z całego serca. Ja zaś sprawię, że Mnie znajdziecie”2. Zanim przyjrzysz się faktom dotyczącym istnienia Boga, zadaj sobie pytanie: „Jeśli Bóg istnieje, czy chciałabym/chciałbym Go poznać?”. Poniżej przedstawiono argumenty, które warto wziąć pod uwagę...

1. Czy Bóg istnieje? Stopień złożoności naszej planety wskazuje na świadomego Projektanta, który nie tylko stworzył nasz wszechświat, ale także obecnie go podtrzymuje.

Można podać niezliczone przykłady wskazujące na istnienie Bożego projektu -- tutaj wymienimy zaledwie kilka z nich:

Ziemia... Jej wielkość jest właściwa dla rozwoju. Rozmiar Ziemi i odpowiadająca mu siła grawitacji zapewniają utrzymanie przy planecie cienkiej powłoki gazowej - składającej się głównie z tlenu i azotu - o grubości nieprzekraczającej 100 km. Gdyby Ziemia była znacznie mniejsza, istnienie atmosfery byłoby niemożliwe, podobnie jak w przypadku Merkurego.

-Ziemia znajduje się w odpowiedniej odległości od Słońca (waha się ona w ciągu roku o kilka procent). Zwróćmy uwagę na występujące wahania temperatury, w przybliżeniu w zakresie od -30 do +50 stopni Celsjusza. Gdyby nasza planeta znajdowała się nieco dalej od Słońca, wszyscy byśmy zamarzli. Gdyby Ziemia znajdowała się bliżej Słońca, groziłoby nam spalenie. Nawet nieznaczne odchylenie od obecnego położenia Ziemi względem Słońca spowodowałoby, że życie na naszej planecie byłoby niemożliwe. Ziemia zachowuje tę doskonałą odległość od Słońca, krążąc wokół niego z prędkością niemal 110 tys. kilometrów na godzinę. Ziemia obraca się również wokół własnej osi, co pozwala na codzienne ogrzanie i ochłodzenie większości powierzchni planety.

Oddziaływanie Księżyca powoduje formowanie się pływów oceanicznych i przemieszczanie olbrzymich mas wody, dzięki czemu ulega ona wymieszaniu, a - poza wypadkami tsunami - nie zalewa powierzchni kontynentów4.

Woda... Bezbarwna, bezwonna i pozbawiona smaku, a jednak żadna żywa istota nie mogłaby się bez niej obyć. Rośliny, zwierzęta i ludzie składają się w większości z wody (woda stanowi około dwie trzecie masy naszego ciała). Właściwości wody okazują się doskonale współgrać z potrzebami różnych form życia na Ziemi.

Woda charakteryzuje się wysoką temperaturą wrzenia i niską temperaturą zamarzania. Pozwala nam funkcjonować w środowisku o znacznych wahaniach temperatury, zapewniając zachowanie stałej temperatury ciała na poziomie około 37 stopni Celsjusza.

-Woda jest uniwersalnym rozpuszczalnikiem. Ta właściwość czyni z wody doskonały środek transportu wewnątrzustrojowego, dzięki któremu tysiące związków chemicznych, substancji mineralnych i składników pokarmowych dostaje się do najmniejszych naczyń krwionośnych i komórek naszego ciała5.

Woda jest obojętna pod względem chemicznym. Nie wpływa na skład przenoszonych przez siebie substancji, dlatego substancje odżywcze, środki lecznicze i związki mineralne mogą być łatwo wchłaniane i wykorzystywane przez nasz organizm.

Dzięki procesowi dyfuzji prostej woda przedostaje się do wyższych części roślin wbrew sile ciążenia, dostarczając życiodajne soki i składniki odżywcze na szczyty nawet najwyższych drzew.

Woda zamarza zwykle w górnych partiach zbiorników wodnych, a warstwa lodu unosi się na wodzie, dzięki czemu ryby są w stanie przetrwać zimę.

Dziewięćdziesiąt siedem procent wody na Ziemi znajduje się w oceanach. Jest to woda słona, istnieje jednak system jej oczyszczania i dystrybucji, co zapewnia warunki do życia na naszej planecie. Woda oceaniczna unosi się w górę w procesie parowania i oddzielona od soli gromadzi się w formie chmur. Te są z łatwością przemieszczane przez wiatr i pozwalają na rozprowadzanie wody nad lądem w celu zaspokojenia potrzeb roślin, zwierząt i ludzi. Opisany system oczyszczania i dystrybucji umożliwia ponowne wykorzystanie wody i zapewnia warunki do życia na naszej planecie6.

2. Czy Bóg istnieje? Złożoność ludzkiego mózgu wskazuje na stojącą za nim wyższą inteligencję.

Mózg człowieka... Miliony jednocześnie zachodzących procesów i zdumiewająca ilość informacji. Nasz mózg rejestruje wszystkie oglądane kolory i kształty, temperaturę otoczenia, nacisk stóp na podłoże, dochodzące dźwięki, suchość ust, a nawet fakturę dotykanych przedmiotów -- na przykład klawiatury. Mózg przechowuje i przetwarza wszystkie emocje, myśli i wspomnienia. Jednocześnie nieustannie monitoruje bieżące procesy i funkcje organizmu, takie jak rytm oddechu, ruchy gałek ocznych, głód czy pracę mięśni dłoni.

-Mózg człowieka przetwarza ponad milion komunikatów na sekundę7. Ocenia wagę wszystkich tych danych, odfiltrowując mniej istotne informacje. Dzięki temu możemy się skupić i skutecznie funkcjonować w swoim świecie. Mózg, który przetwarza ponad milion informacji na sekundę, oceniając ich wagę i pozwalając nam działać na podstawie najistotniejszych danych... Czy mógł powstać po prostu przez przypadek? Czy za jego powstaniem kryją się wyłącznie bezosobowe czynniki biologiczne, które przypadkiem doprowadziły do ukształtowania idealnej tkanki, naczyń krwionośnych, komórek nerwowych i struktury? Mózg działa inaczej niż pozostałe organy. Dostrzegamy w nim inteligencję, zdolność rozumowania, generowania uczuć, snucia marzeń i planów, podejmowania działań oraz wchodzenia w interakcje z innymi osobami. W jaki sposób można wyjaśnić powstanie mózgu człowieka?

3. Czy Bóg istnieje? „Przypadek” lub „przyczyny naturalne” nie są wystarczającym wyjaśnieniem.

Alternatywą dla istnienia Boga jest pogląd, że wszystko, co widzimy wokół nas, powstało w wyniku splotu czynników naturalnych i przypadku. Gdy ktoś rzuca kostką, istnieje pewne prawdopodobieństwo, że wypadnie para szóstek. Jednak czymś zupełnie innym jest szansa pojawienia się oczek na czystej kostce. Współczesna nauka potwierdza to, co Pasteur próbował wykazać już dawno temu -- życie nie może powstać z materii nieożywionej. Skąd zatem pochodzą ludzie, zwierzęta i rośliny?

Przyczyny naturalne nie są również adekwatnym wyjaśnieniem ilości precyzyjnych informacji zawartych w ludzkim DNA. Osobom, które nie biorą pod uwagę Boga, pozostaje wniosek, że wszystko to powstało bez przyczyny, bez planu, jedynie w wyniku szczęśliwego zbiegu okoliczności. Jednak odwoływanie się do szczęśliwego zbiegu okoliczności u podstaw niezwykle złożonych struktur i zjawisk, które obserwujemy we wszechświecie, to postawa, która intelektualnie pozostawia wiele do życzenia.

4. Czy Bóg istnieje? Osoba twierdząca stanowczo, że nie ma Boga, musi zignorować najgłębsze odczucia niezliczonej rzeszy ludzi, którzy są przekonani, że Bóg jest.

Nie chcemy przez to powiedzieć, że jeśli wystarczająca liczba osób w coś wierzy, to automatycznie jest to prawdą. Naukowcy odkrywają nowe prawdy o wszechświecie, które podważają lub negują wcześniejsze wnioski. Jednak postęp naukowy nie doprowadził jeszcze do odkrycia, które podważyłoby prawdopodobieństwo liczbowe, że za tym wszystkim kryje się inteligentny umysł. W istocie kolejne odkrycia naukowe dotyczące człowieka i wszechświata wykazują jeszcze dobitniej, z jak złożonymi zjawiskami mamy do czynienia i jak bardzo uwidacznia się w nich misterny projekt. Dowody wcale nie podważają Boga, ale przemawiają za inteligentnym źródłem życia we wszechświecie. Jednak przesłanki obiektywne to nie wszystko.

Musimy spojrzeć szerzej na to zagadnienie. Od zarania dziejów u miliardów ludzi na całym świecie napotykamy przeświadczenie, że Bóg istnieje -- ludzie dochodzą do takiego wniosku na podstawie osobistego, subiektywnego kontaktu z Bogiem. Szczegółowe relacje dotyczące swoich doświadczeń z Bogiem mogą także dziś złożyć miliony żyjących współcześnie osób. Osoby te powołują się na wysłuchane modlitwy, i konkretne, często zadziwiające sposoby, w jakie Bóg zaspokaja ich potrzeby i prowadzi podczas podejmowania ważnych decyzji w życiu osobistym. Ludzie, o których mowa, nie opisują jedynie takich czy innych wierzeń czy doktryn, ale przedstawiają szczegółowe relacje dotyczące działania Boga w ich życiu. Wielu z nich wyraża pewność, że istnieje dobry, kochający Bóg, który okazał im swoją troskę i wierność. Jeśli jesteś sceptykiem, czy możesz z całą pewnością stwierdzić: „Mam absolutną rację, a oni wszyscy mylą się co do Boga”?

5. Czy Bóg istnieje? Wiemy, że Bóg istnieje, ponieważ On szuka kontaktu z nami. Podejmuje różne działania i zachęca nas, żebyśmy się do Niego zwrócili.

Dawniej byłam ateistką i jak większość ateistów zastanawiałam się często, dlaczego ludzie w ogóle wierzą w Boga. Ciekawe, że ateiści poświęcają tyle czasu, uwagi i energii, próbując obalić coś, co, jak wierzą, nawet nie istnieje! Co nimi powoduje? Gdy byłam ateistką, tłumaczyłam swoje intencje troską o biednych ludzi karmiących się złudzeniami... Chciałam im pomóc w uświadomieniu sobie, że ich nadzieja jest pozbawiona podstaw. Szczerze mówiąc, kierowała mną również motywacja innego rodzaju. Podważając przekonania osób wierzących w Boga, byłam ciekawa, czy uda im się przekonać mnie do swoich racji. Chciałam uwolnić się od pytania o Boga. Gdybym była w stanie niezbicie wykazać wierzącym, że się mylą, problem zostałby rozwiązany i mogłabym bez przeszkód zająć się innymi sprawami.

-Nie wiedziałam, że temat Boga ciążył tak bardzo na moim umyśle, ponieważ On sam wywierał na mnie nacisk. Przekonałam się, że Bóg chce być znany. Stworzył nas właśnie po to, byśmy Go znali. Otoczył nas całym mnóstwem faktów i konsekwentnie konfrontuje nas z pytaniem o to, czy On istnieje. Czułam się tak, jakbym nie mogła uciec przed myślą, że Jego istnienie jest możliwe -- w dniu, w którym postanowiłam uznać, że Bóg jest, rozpoczęłam swoją modlitwę od stwierdzenia „No dobrze, wygrałeś...”. Być może zasadniczym powodem, dla którego ateiści tak bardzo przejmują się ludźmi wierzącymi w Boga, jest właśnie to, że Bóg szuka w ten sposób drogi do ich serc.

Nie jestem jedyną osobą, która doświadczyła czegoś podobnego. Malcolm Muggeridge, socjalista i autor książek filozoficznych, opisał swoje życie przed poznaniem Boga w taki oto sposób: „Miałem poczucie, że nie tylko ja prowadzę poszukiwania, ale ktoś poszukuje mnie”. C.S. Lewis wspominał: „Wyobraźcie sobie, jak siedzę w pokoju w Magdalen i czuję co noc, że ile razy odrywam się choćby na sekundę od pracy, niezmiennie napotykam Jego coraz wyraźniejszą, tak przecież niechcianą obecność. To, czego tak bardzo się bałem, spotkało mnie w końcu. Wiosną 1929 roku poddałem się i uznałem, że Bóg jest Bogiem. Ukląkłem i modliłem się tej nocy jak największy i najbardziej opieszały grzesznik w całej Anglii”.

Lewis napisał później książkę pod tytułem Zaskoczony radością, która jest owocem jego osobistego spotkania z Bogiem. Ja też nie miałam żadnych oczekiwań, gdy po prostu przyznałam zgodnie z prawdą, że Bóg istnieje. A jednak na przestrzeni kolejnych kilku miesięcy Jego miłość do mnie zupełnie mnie zadziwiła.

6. Czy Bóg istnieje? W przeciwieństwie do wszystkich innych objawień, Jezus Chrystus jest najwyraźniejszym, najkonkretniejszym obrazem Boga, który poszukuje z nami kontaktu.

Dlaczego Jezus? Jeśli przyjrzymy się głównym religiom świata, odkryjemy, że Budda, Mahomet, Konfucjusz i Mojżesz określali się mianem nauczycieli lub proroków. Żaden z nich nie twierdził nigdy, że jest równy Bogu, natomiast w odróżnieniu od nich Jezus złożył taką deklarację. Mówił swoim słuchaczom, że Bóg istnieje i że właśnie na Niego patrzą. Choć nauczał o swoim Ojcu w niebie, nie mówił z pozycji oddzielenia od Niego, ale z pozycji jedności z Ojcem -- jedności niedostępnej dla żadnego innego człowieka. Jezus twierdził, że kto Go zobaczył, zobaczył także i Ojca, a kto w Niego uwierzył, uwierzył w Ojca.

Jezus powiedział: „Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia”8. Przypisywał sobie atrybuty właściwe jedynie Bogu -- zapewniał, że może przebaczać ludziom grzechy, uwalniać od grzesznych nawyków, udzielać poczucia sensu i spełnienia, a także ofiarować życie wieczne w niebie. W przeciwieństwie do innych nauczycieli, którzy zwracali uwagę na swoje słowa, Jezus wskazywał ludziom na samego siebie. Nie mówił: „Słuchajcie moich słów, a znajdziecie prawdę”. Twierdził raczej: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie”9.

Czy Jezus przedstawił jakieś dowody na poparcie przypisywanej sobie boskości? Tak -- robił rzeczy, których nie są w stanie zrobić inni ludzie. Dokonywał cudów. Uzdrawiał ludzi -- niewidomych, kalekich, głuchych -- a kilka osób wzbudził z martwych. Miał władzę nad przedmiotami -- rozmnażał chleb i ryby, karmiąc tłumy liczące kilka tysięcy osób. Panował nad siłami przyrody -- chodził po jeziorze i uciszył burzę, żeby ochronić swoich przyjaciół przed żywiołem. Tłumy nie odstępowały Jezusa na krok, ponieważ stale zaspokajał ich potrzeby i dokonywał cudów. On sam powiedział, że jeśli ktoś nie chce wierzyć w to, co mówi, powinien przynajmniej uwierzyć w Niego ze względu na cuda, które ogląda10.

Jezus Chrystus pokazał nam Boga, który jest łagodny i kochający, który zdaje sobie sprawę z naszego egoizmu i niedoskonałości, ale mimo to gorąco pragnie bliskiej więzi z nami. Jezus uczył, że chociaż w Bożych oczach jesteśmy grzesznikami zasługującymi na karę, Jego miłość do nas przeważyła i Bóg przygotował inny plan. Sam przyjął postać człowieka i wziął na siebie karę za nasze grzechy. To brzmi niedorzecznie? Być może, ale wielu kochających ojców chętnie zamieniłoby się miejscami ze swoimi dziećmi na oddziale onkologicznym, gdyby tylko było to możliwe. Biblia mówi, że kochamy Boga dlatego, że On pierwszy nas umiłował.

Jezus zamienił się z nami miejscami i umarł za nas, abyśmy mogli otrzymać przebaczenie. Na tle wszystkich innych religii znanych ludzkości tylko w Jezusie widzimy Boga, który wychodzi naprzeciw człowiekowi i oferuje nam możliwość nawiązania z Nim więzi. Jezus okazuje nam Boże serce przepełnione miłością, zaspokaja nasze potrzeby i przybliża nas do siebie. Przez Jego śmierć i zmartwychwstanie możemy dziś otrzymać nowe życie. Możemy doświadczyć przebaczenia, akceptacji oraz prawdziwej miłości ze strony Boga. On sam mówi do nas: „Ukochałem cię odwieczną miłością, dlatego też zachowałem dla ciebie łaskawość”11. To właśnie Bóg w działaniu.

Czy Bóg istnieje? Jeśli chcesz się dowiedzieć, zapoznaj się bliżej z osobą Jezusa Chrystusa. To właśnie o nim powiedziano: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”12.

Bóg nie zmusza nas do uwierzenia w Niego, chociaż mógłby to zrobić. Zamiast tego zapewnił nam dostęp do wielu faktów przemawiających za Jego istnieniem, tak abyśmy mogli dobrowolnie się do Niego ustosunkować. W tym artykule wspomnieliśmy o doskonałej odległości Ziemi od Słońca, unikatowych właściwościach chemicznych wody, ludzkim mózgu, DNA, niezliczonej rzeszy ludzi dających wyraz swojej wierze w Boga, nurtującym nasze serca i umysły pytaniu, czy Bóg istnieje, czy wreszcie o gotowości Boga do wyjścia nam naprzeciw i objawienia się przez Jezusa Chrystusa. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o Jezusie i powodach, które przemawiają za tym, by w Niego uwierzyć, zobacz: Wiara nie jest ślepa.

Jeśli chcesz nawiązać więź z Bogiem, możesz to zrobić już teraz.

To twoja decyzja, nikt nie może cię do niej zmusić. Jednak jeśli chcesz uzyskać Boże przebaczenie i nawiązać z Nim przyjaźń, możesz to zrobić choćby zaraz, prosząc Go, aby ci wybaczył i wszedł w twoje życie. Jezus mówi: Oto stoję u drzwi [serca] i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego”13. Jeśli chcesz to zrobić, ale nie wiesz, jak wyrazić swoje pragnienie słowami, możesz skorzystać z następującej modlitwy: „Jezu, dziękuję, że umarłeś za moje grzechy. Znasz moje życie i wiesz, że potrzebuję przebaczenia. Proszę, żebyś mi teraz przebaczył i wkroczył w moje życie. Chce naprawdę Cię poznać. Przyjdź teraz do mojego życia. Dziękuję, że chcesz się ze mną przyjaźnić. Amen”.

Dla Boga wasza przyjaźń jest czymś nienaruszalnym. Mówiąc o wszystkich, którzy uwierzą w Niego, Jezus stwierdza: „Ja ich znam. Oni idą za Mną i Ja daję im życie wieczne. Nie zginą na wieki i nikt nie wyrwie ich z mojej ręki”14.

A zatem -- czy Bóg istnieje? Po przeanalizowaniu przedstawionych tutaj faktów można dojść do wniosku, że Bóg istnieje i można Go poznać, nawiązując z Nim bliską, osobistą więź. Jeśli potrzebujesz więcej informacji na temat boskości Jezusa lub istnienia Boga albo jeśli masz inne ważne pytania, napisz do nas.

niedziela, 20 października 2013

Dlaczego sakrament pojednania przyrównuje się często do sakramentu chrztu?

Sakrament Pojednania jest oczyszczeniem z grzechów oraz pojednaniem z Bogiem. Sakrament zmywa z naszych dusz grzechy ciężkie i przywraca nam łaskę uświęcającą, którą tracimy podczas popełniania grzechów. Zaś Sakrament Chrztu jest oczyszczeniem nas z grzechu pierworodnego, który dziedziczymy po pierwszych rodzicach a co za tym idzie uwalnia nas od złych mocy szatana i przynosi nas pokój serca i łaski od Boga. Więc dlatego Sakrament Pojednania można przyrównać do Sakramentu Chrztu. Bo pełnią podobne zadania w naszym życiu, pomagają nam uwolnić się od szatańskich mocy i przywraca nam radość życia poprzez Boże łaski.

poniedziałek, 14 października 2013

Wierzyć pośród wątpliwości



    Wątpliwości w wierze niepokoją niektórych chrześcijan. Obawiają się oni, że coś jest nie tak z ich wiarą, że może w ogóle nie wierzą.
Szczególnie w obliczu wezwań biskupów do radosnego świadczenia o swojej wierze, wątpliwości stają się wyrzutem sumienia. Jak świadczyć o wierze, i to radośnie, gdy się samemu ma sporo niepokojów, niejasności, wątpliwości co do niej? Z kolei niektórych wierzących niepokoi coś innego: Do katolicyzmu zniechęca mnie to, że opiera się on na dogmatach. Wydaje mi się, że gdzie są dogmaty, tam zakazane jest szukanie i wątpliwości. Sądzą, że wspólnocie wierzących wyklucza się wszelkie poszukiwania, tłamsi pytania i pozbywa się tych, którzy drążą. Zatem jednych przeżywane wątpliwości odsuwają od wiary, ponieważ wydają się one podmywać ich status osób wierzących; innych odsuwa od wiary to, że rzekomo nie można mieć wątpliwości.
Klimat sceptycyzmu
Ostatnie ćwierć wieku wprowadziło w życie przeciętnego Polaka wiele niepewności. Doświadczamy ciągle zmieniającej się sytuacji związanej z pracą, wynagrodzeniami, mieszkaniem, ubezpieczeniami zdrowotnymi czy emerytalnymi itd. Wielu ludzi odczuwa brak socjalnego bezpieczeństwa. Na głębszym poziomie ludzie przeżywają niepewności nawet co do tak podstawowej kwestii, jak tożsamość płciowa, nie mówiąc o zachwianiu sensu bycia mężem, żoną, ojcem, matką, a także osobą zakonną czy kapłanem. Współczesna kultura jest przesiąknięta sceptycyzmem. Promuje styl myślenia, który podejrzewa i podważa wszystko, co ktoś chce uznawać za pewne. W pewnym sensie jest to dobre, bo chroni przed totalitaryzmami, demagogami, usprawiedliwia sprzeciw. Ale jednocześnie zagarnia całą przestrzeń społeczno-kulturową, ukazuje wątpienie jako wartość absolutną, której kultywowanie świadczy o dojrzałości, krytyczności, rzekomo wskazuje na wolność i niezależność.
Na tym tle trudno się dziwić, że coraz więcej niepewności przeżywają też osoby wierzące. Wydaje się wprost naturalne, że chrześcijanin będzie musiał mieć w sobie jakieś niejasne poczucie, że także wiara jest czymś nieuzasadnionym. Czasem ktoś, nie będąc w stanie odpowiedzieć jednoznacznie na stawiane przez sceptyka pytania, może dochodzić do wniosku, że chrześcijaństwo się rozsypuje, że wszystko jest pisane palcem na piasku. Nie jest to oczywiście sprawa tego, że sama wiara stoi na kruchych nogach. Ogromnie trudno jest wierzyć w kulturze, w której wyobraźnia, odczuwanie i sposób postrzegania świata są obce chrześcijaństwu a nawet mu wrogie (N. Lash). Co więcej, jest w nas tendencja do powątpiewania w Boga, do szukania tego wszystkiego, co mogłoby podmyć nasze zawierzenie Mu. Jest to skutek grzechu pierworodnego: wrodzony brak zaufania do innych, do Boga - właśnie wątpienie. Klimat kulturowy wzmacnia jego oddziaływanie.
Wobec wątpliwości
Niepewności osłabiają naszą umiejętność oddania się Bogu pełniej i z radością. Dlatego nie można pozostawić ich samym sobie. Tak, powątpiewanie jest często bardzo szczere. Ale można czasem odnieść wrażenie, że tak naprawdę dobrze nam z wątpliwościami, bo stanowią obronę naszego egoizmu, stanowią wymówkę dla braku zaangażowania. I nieraz na wpółświadomie sami przyczyniamy się do ich rozrostu.
Wierzący potrafią latami żyć ze swoimi trudnościami i nic z nimi nie robić. Czasami traktują je jako grzech; często dryfują w kierunku faktycznej niewiary. Niektórzy ogólnie przyjmują Boga, Chrystusa, Kościół, ale mają wątpliwości co do niektórych doktryn. Dopóki te wątpliwości nie są chciane i celowo rozbudzane, ale właśnie szczere, nie są groźne. Nieraz okazuje się, że osoba wątpiąca po prostu nie zrozumiała, o co chodzi w nauczaniu, które budzi jej wątpliwości. Ktoś inny odrzuca tak naprawdę reformowalne, drugorzędne nauczanie czy popularne religijne przekonania. Jeszcze inny w istocie niczego nie odrzuca, a jedynie chce przez swoje wątpliwości wyrazić, że to, co słyszy, niewiele dla niego znaczy, że nie potrafi nijak odnieść tego do swojego życia, nie potrafi dostrzec wartości i znaczenia (A. Dulles SJ).
Z wątpliwościami musimy nauczyć się żyć. Wiara ze swej natury zawieszona jest nad przepaścią niewiary. Trudno oczekiwać, że nie zostanie zakwestionowana. Dlatego nie można przestać się modlić: “Panie, zaradź brakom mojej wiary" (por. Mk 9, 24). Wątpliwości nie można lekceważyć, spychać ich do podświadomości i przygniatać entuzjastycznym zaangażowaniem w nauki, których się nie rozumie. Trzeba szukać rozmowy, lektury: wiara szuka zrozumienia (św. Anzelm z Canterbury). Tajemnice chrześcijańskiej wiary posiadają zbawczą wewnętrzną moc i mają trafiać w serce człowieka, bo mówią o prawdzie. A prawda ta już jest złożona w ludzkim sercu. Ojciec Avery Dulles radzi, aby pogłębić najpierw to, co jest w wierze dla mnie jasne i pewne, głębiej się w to zaangażować. Te prawdy, które nie sprawiają trudności, same będą w nas pracować i doprowadzą do prawd, o których nie jesteśmy przekonani. Z pewnością to zabierze trochę czasu. W końcu wątpliwości posiadają też pozytywny wymiar: przypominają nam o tym, iż wiary nie można traktować jako czegoś oczywistego. Dlatego chronią one wiarę przed popadnięciem w przesąd albo fanatyzm, który dzisiaj jest plagą niektórych religii. Wiara ukształtowana w krzyżowym ogniu wątpliwości staje się świadoma siebie jako wytrwałe i cierpliwe zawierzenie Bogu.

Jacek Poznański SJ

Szukaj na tym blogu

Wikipedia

Wyniki wyszukiwania

Archiwum bloga

Popularne posty