KRYZYS
Nie lubię tego słowa, zbyt często przez ostatni czas
słyszę je w moim życiu. Znów mnie spotkał, tak bardzo nużący i zniechęcający,
dekoncentrujący i oddalający. Oddala mnie od ludzi, bo wolę być sam, ale ta
samotność jest częścią mechanizmu, która powoduje kolejny grzech. Grzech ->
brak cierpliwości – > złość -> i znów grzech, który rodzi jeszcze większy
niepokój. Są czasami takie dni, kiedy staję się lewą nogą, tyle, że dzień, dni,
nie cały tydzień, a nawet dwa. Powiadają nie ma skutku bez przyczyny, gdzie
tkwi przyczyna? Najgorsze, że przyczyny można szukać wszędzie, w szkole, pracy,
życiu rodzinnym. To jest jak rak, który niszczy cały organizm, szuka się go
badając całe ciało – podczas, gdy on powoli je niszczy, uśmierca. Gdzie jest
mój rak? Na pewno nie poziomie cielesnym, nawet nie psychologicznym, ale
duchowym. Tyle, że ta duchowość sięga tak daleko, dalej niż uczuciowość, wymiar
fizyczny.
Nikt mnie nie rozumie, to podstawowy problem, nawet
najlepszy przyjaciel nie może się wczuć w moją sytuację, bo nie ma takich słów,
które co do joty wyrażają uczucia. Potrzeba walki z młodzieńczymi egzaltacjami,
walki samym z sobą to cel, któremu nie mogłem stawić czoła. Siedząc, zatopiony
myślami, tym co będzie jutro, co przyniesie najbliższy tydzień, już nawet zapominając
o pokusach, przeglądając znudzenie facebooka trafiłem na zdjęcie. Spojrzałem
się w oczy tych ludzi, którzy tam byli, byłem też ja – poczułem się jakby
uderzył we mnie piorun, przez pewien czas miałem wrażenie, że wszystko
zniknęło, byłem tylko ja i to zdjęcie. Przeniosła mnie ta sytuacja w ten okres,
kiedy to się działo (wydarzenie na zdjęciu), do moich oczu napływały łzy.
Przyszła niesamowita potrzeba modlitwy, która przez ostatni czas była dla mnie
pusta, mówię tutaj o koronce do Bożego Miłosierdzia. Zacząłem, ale nie
skończyłem. Patrzyłem się siedząc na podłodze, mając na kolanach laptopa na
wiszące naprzeciwko mnie obrazy; Jezusa i Maryi. W pierwszej kolejności na
Jezusa, który utkwił wzrok na mnie, wskazując palcem na swoje miłosierne serce,
a potem na Maryję, która swym zatroskanym wzrokiem jakby chciała powiedzieć –
wróć, wróć do Boga. Zostałem sam. Wtedy otrząsnąłem się, znów wróciły pokusy,
ale ja zabrałem, kartkę i robiłem rachunek sumienia. 30 minut do Mszy, czas
start – iść czy nie iść? Chciałem zadaną mi pokutę odprawić, prosta modlitwa –
czynniki zewnętrzne, zaczęły mi przeszkadzać, ale nie dałem w sobie wzbudzić
większego gniewu.
15 minut do Mszy, a ja klękam 10 metrów przed
Tabernakulum kłaniając się Panu. Kieruję się w prawą, boczną nawę kościoła,
gdzie z radością patrzę na kolejkę, która jest przed konfesjonałem. Staję na
końcu, wpatruję się w pięknie odnowione obrazy Drogi Krzyżowej. Jezu, Ty to
zrobiłeś, aby mnie odkupić, przez mój grzech – tak pomyślałem sobie, patrząc na
obraz stacji XII, gdzie Chrystus wisi na krzyżu, pełen miłości do Ojca i
każdego człowieka. Cóż, potem kieruję swój wzrok na konfesjonał, matka z swoim
dzieckiem wyspowiadana, pora na mnie. Klękam spustoszały, pełen niepokoju i
niepewności, wyznaję grzechy, wzbudziłem w sobie skruchę, moja dusza zaczęła
się unosić. Ksiądz wspomniał o mechanizmie, on wiedział, że grzech jest
przyczyną mojego niepokoju i niecierpliwości, a to powoduje kolejny grzech, bo
człowiek się zamyka w sobie, niszczy relację z drugim człowiekiem. Wspomniał,
bym prosił Ducha Świętego o pokój, tak często o nim mówię, tak często Go
proszę, aby przy był i działa we mnie – ale o pokój proszę Go rzadko, nawet
teraz, gdy go bardzo potrzebuję.
Mszę czas zacząć, jedno puste miejsce, trzeci rząd po
prawej – siadam sobie i jeszcze przedtem wypełniam radę kapłana – modlę się o
pokój. Poczułem się jeszcze gorzej, ręce zaczęły mi drżeć, musiałem się
opanować, bo wstyd mi było, obok siedzieli ludzie. Nie rozmyślałem nad tym
długo, czemu tak jest, nie miałem nawet sił, bo dręczyły mnie myśli – co będzie
jutro? Zaczyna się pierwsze czytanie, jednym uchem wlatywało, drugim
wylatywało. Pamiętam, że wróciłem do rzeczywistości słysząc jedno zdanie: Wołać
będę ku Tobie: Krzywda (mi się dzieje)! – a Ty nie pomagasz? Mój wzrok znów
utkwiłem na stacji Drogi Krzyżowej, wtedy zacisnąłem pięści, zacząłem wołać:
Panie Jezu, czemu to czynisz! Ja już nie mam sił, ratuj mnie, uwolnij mnie od
tego, zmartwychwstałeś i masz moc to uczynić, ratuj mnie! Ja chcę być wolny,
rozumiesz Panie, pragnę być wolny! Następnie odwróciłem się głową do głównego
ołtarza, krzycząc wewnątrz: Maryjo, proszę choć Ciebie, jeśli Twój Syn mnie nie
rozumie, módl się za mną! Pierwsze czytanie się skończyło, potem wiadomo, słowa
psalmu, zaczyna się czytanie drugie: Przypominam ci, abyś rozpalił na nowo
charyzmat Boży, który jest w tobie… Znów uderzył mnie piorun. Czułem się
właśnie tak, jakby ognisko we mnie zgasło, czułem się jak żebrak , który szuka
małej iskry do wskrzeszenia charyzmatu, radości z bycia dzieckiem Bożym.
Pomyślałem sobie wtedy, że Ewangelia to już w ogóle będzie ukojeniem, czekałem
z niesamowitym zaparciem się siebie i skupieniem na Słowa Ewangelii. Ksiądz
wypowiada słowa: Słowa Ewangelii wg świętego Łukasza: Apostołowie prosili Pana:
Przymnóż nam wiary… Nad tym najbardziej zacząłem medytować. Właśnie tego
potrzebowałem:
1.
Z pierwszego czytania – moja modlitwa, to ona była owocem takiej
prawdziwej, dawno niepraktykowanej przeze mnie modlitwy, wykrzyczenia tego, co
mam w sercu. Myślałem sobie, że to może nie właściwe, ale przypomniały mi się
słowa ks. Pawlukiewicza, który mówi, że Pan Bóg czeka na taką szczerą modlitwę,
która czasami wygląda jak litania skarg!
2.
Z drugiego czytania – powstanie, obudzenie się z tej duchowej
melancholii, pustki, powstanie i otrzepanie się ze sterty kurzu, grzechu, który
jest źródłem wszelkiego nieszczęścia.
3.
Z Ewangelii – tchnienie życia, wiara to całe moje życie,
prosiłem Jezusa, by znów powrócił mi wiarę w Jego moc!
Ta część Mszy wcale nie przyniosła mi ukojenia i
spokoju, jeszcze więcej pytań, ale skupiła mnie na Bogu. Wiara to nie tylko
chwila, wiara dotyczy wzrastania, owszem – jeśli pragniesz cudu musisz mieć
wiarę tu i teraz – nie nadzieję, że to, o co prosisz kiedyś będzie, Bóg to spełni
– ale, że już to spełnił! To jest wiara, której mi brakowało, ale musi ona być
także wzrastaniem i trwaniem w sakramentach. Właśnie, sakramentach. To wróćmy
do sedna. Kiedy ksiądz skończył czytać list KEP, odmówiliśmy credo,
przekazaliśmy sobie znak pokoju… Czas więc na Eucharystię. Idę sobie obojętnie,
choć mam świadomość, że zaraz przyjmę do swoich ust Ciało i Krew Jezusa
Chrystusa, Boga i będę miał z Nim najbliższą możliwą na ziemi relację. Wracam,
klękam i zaczynam się modlić… O krwi Chrystusa, obmyj mnie, o chlebie
Chrystusowy nakarm mnie, o wodo Chrystusowa napój mnie… Rozmawiam z Nim,
odszedł ból głowy, serce zwolniło tempo, ręce przestały drżeć, czułem się jak
ptak, 3 metry nad ziemią, oddałem Jemu wszystko, poprosił, abym został jeszcze
po Mszy, bo chce mi coś powiedzieć. Ksiądz udzielił nam błogosławieństwa,
klękam i zaczynam modlitwę, po chwili mówię, Panie Jezu, teraz Ty mów do mnie,
ja będę słuchał. Powiedział, abym strzegł tego, co On przygotował. Nie chcę
tutaj pisać o co chodzi, bo to wie tylko On i ja.
To jedno zdanie było trafione. Zrozumiałem, że to On jest najlepszym
Przyjacielem, że zawsze mnie rozumie, choć ja się odwróciłem, wyparłem się – On
trwał! Jedno zdanie odmieniło moje nastawienie i patrzenie. Wróciły niektóre
obrazy, kiedy wstaję spod gruzów, otrzepuje się i… więcej nie chcę mówić. Zdaję
sobie sprawę, że nie będzie lekko. Tak samo, jak zdaję sobie sprawę, że Jezus
jest moim najlepszym Przyjacielem, choć byłem tego świadomy wcześniej – to
przez moje schematy w jakich stawiałem Chrystusa nie mogłem tego doświadczyć.
Teraz proszę i Ciebie, stań przed Bogiem
w prawdzie, taki – jaki jesteś naprawdę.
Odrzuć lęk i strach, oddaj Mu swoje życie, nawet, gdy nie wierzysz, że On może
coś zmienić, nawet jeśli jesteś pełen goryczy i cierpienia, złości, bólu –
powiedź do Niego, Panie Jezu, ratuj mnie, bo ginę! Możesz uważać to za fikcję,
albo być pewnym swojej wiary, stawiać siebie jak bardzo wierzącego, albo
pewnego swojej niewiary, ale podawaj Mu swą dłoń każdego dnia! Nawet w pustym geście,
akcie strzelistym, to tak bardzo ważne. On ma wspaniałe rzeczy przygotowane dla
wszystkich, którzy stojąc przed Nim pełni ufności, małości i oddania – jak
dzieci…