O mnie

Pawłów, Śwętokrzyskie, Poland
Mam na imię Iza. Od lat interesuje się religią. Lubię śpiewać głównie piosenki o charakterze religijnym. Pisze też wiersze o tematyce religijnej. Uczęszczałam na spotkania katolickiego ruchu Światło-Życie. Zapraszam Cię na mojego drugiego bloga "Moją drogą jest wiara", który jest kontynuacją tutejszego oraz na trzeci pt. " Wierzyć bardziej". Powstał również czwarty, który poświęciłam tematyce życia i rodziny- chwiladlaludzkiegozycia.blogspot.com

środa, 25 grudnia 2013

Ewangelia według św. Łukasza - Przypowieść o Synu Marnotrawnym

SYN MARNOTRAWNY

Łk 15,11-32
Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca:
"Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada". Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie. A gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie i on sam zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał. Wtedy zastanowił się i rzekł: Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników. Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca. A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. A syn rzekł do niego: "Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem". Lecz ojciec rzekł do swoich sług: "Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się". I zaczęli się bawić.
Tymczasem starszy jego syn przebywał na polu. Gdy wracał i był blisko domu, usłyszał muzykę i tańce. Przywołał jednego ze sług i pytał go, co to ma znaczyć. Ten mu rzekł: "Twój brat powrócił, a ojciec twój kazał zabić utuczone cielę, ponieważ odzyskał go zdrowego". Na to rozgniewał się i nie chciał wejść; wtedy ojciec jego wyszedł i tłumaczył mu. Lecz on odpowiedział ojcu: "Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę". Lecz on mu odpowiedział:
"Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy. A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się"ť.


Jezu, ufam Tobie!



"ENCYKLIKA DIVES IN MISERICORDIA
Jan Paweł II

PRZYPOWIEŚĆ O SYNU MARNOTRAWNYM 



Analogia
Już u progu Nowego Testamentu odzywa się w Ewangelii św. Łukasza swoisty dwugłos o Bożym miłosierdziu, w którym mocnym echem rozbrzmiewa cała starotestamentalna tradycja. Dochodzą tu do głosu owe treści znaczeniowe, które związały się ze zróżnicowanym słownictwem Ksiąg Starego Przymierza. Oto Maryja na progu domostwa Zachariasza wielbi całą duszą "chwałę Pana swego" za "Jego miłosierdzie", które "z pokolenia na pokolenie" staje się udziałem ludzi żyjących w bojaźni Bożej. Następnie, wspominając wybranie Izraela, głosi miłosierdzie, na które "wspominał" stale Ten, który go wybrał5 . Z kolei zaś przy narodzinach Jana Chrzciciela, w tymże samym domu, ojciec jego, Zachariasz, błogosławiąc Boga Izraela, sławi to miłosierdzie, jakie On "okaże ojcom naszym i wspomni na swoje święte Przymierze" .

W nauczaniu samego Chrystusa ten odziedziczony ze Starego Testamentu obraz doznaje uproszczenia i pogłębienia zarazem. Widać to może najlepiej na przypowieści o synu marnotrawnym (Łk 15,11-32), w której słowo "miłosierdzie" nie pada ani razu, równocześnie zaś sama istota miłosierdzia Bożego wypowiedziana zostaje w sposób szczególnie przejrzysty. Służy temu nie samo słownictwo, jak w Księgach starotestamentalnych, ale analogia, która najpełniej pozwala zrozumieć samą tajemnicę miłosierdzia, jakby głęboki dramat rozgrywający się pomiędzy miłością ojca a marnotrawstwem i grzechem syna.

Ten syn, który otrzymuje od ojca przypadającą mu część majątku i z tą częścią opuszcza dom, aby w dalekich stronach wszystko roztrwonić "żyjąc rozrzutnie", to poniekąd człowiek wszystkich czasów, począwszy od tego, który po raz pierwszy utracił dziedzictwo łaski i sprawiedliwości pierwotnej. Analogia jest w tym miejscu bardzo pojemna. Przypowieść dotyka pośrednio każdego złamania przymierza miłości, każdej utraty łaski, każdego grzechu. Mniej uwydatnia się w tej analogii niewierność całego ludu Izraela, tak jak to miało miejsce w tradycji prorockiej, ale również i tam sięga analogia marnotrawnego syna. Ten syn "gdy wszystko wydał (...) zaczął cierpieć niedostatek" tym bardziej, że "nastał ciężki głód w owej krainie", do której udał się, opuszczając dom ojcowski. I w tym stanie rzeczy pragnął pożywić się czymkolwiek, bodaj tym, czym "żywiły się świnie", które podjął się pasać u "jednego z obywateli owej krainy". Ale nawet tego nikt mu nie chciał podać.

Analogia wyraźnie przesuwa się ku wnętrzu człowieka. Dziedzictwo, które otrzymał od ojca, było pewnym zasobem dóbr materialnych; jednakże ważniejsza od tych dóbr była godność syna w domu ojca. Sytuacja, w jakiej się znalazł wraz z utrata owych dóbr, musiała mu uświadomić tę właśnie utraconą godność. Nie myślał o tym w przeszłości, wówczas kiedy domagał się od ojca swojej część majątku, ażeby pójść z nią w świat. I zdaje się nie uświadamiać sobie tego nawet i teraz, kiedy mówi do siebie: "Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę"! Mierzy siebie miarą tych dóbr, które utracił, których "nie ma", podczas gdy najemnicy w domu jego ojca "mają". Słowa te świadczą przede wszystkim o stosunku do dóbr materialnych. A jednak poza powierzchnią tych słów kryje się cały dramat utraconej godności, świadomość zmarnowanego synostwa.

I wtedy przychodzi decyzja: "Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem, uczyń mnie choćby jednym z najemników" (Łk 15,18n.). Te słowa odsłaniają głębiej sprawę najistotniejsza. W synu marnotrawnym poprzez całokształt sytuacji "materialnej", w jakiej się znalazł na skutek swojej lekkomyślności, na skutek grzechu, dojrzało poczucie utraconej godności. Kiedy decyduje się pójść z powrotem do domu rodzinnego i prosić ojca o przyjęcie - lecz nie na prawach syna, ale najemnika - zewnętrznie biorąc zdaje się działać ze względu na głód i nędzę, w jaką popadł, jednakże motyw ten jest przeniknięty świadomością głębszej utraty: być najemnikiem w domu własnego ojca, to z pewnością głębokie upokorzenie i wstyd. Uświadamia sobie, że nie ma prawa do niczego więcej, jak do stanu najemnika w domu swojego ojca. Decyzja jego zastaje podjęta z całym poczuciem tego, na co zasłużył i do czego jeszcze może mieć prawo przy zachowaniu ścisłej sprawiedliwości. Właśnie to rozumowanie ukazuje, iż w centrum świadomości syna marnotrawnego znalazło się poczucie utraconej godności, tej, która wynikała ze stosunku syna do ojca. I z tak podjętą decyzją wyrusza w drogę.

W przypowieści o synu marnotrawnym nie występuje ani razu słowo "sprawiedliwość", podobnie jak w tekście oryginalnym nie ma też wyrażenia "miłosierdzie". A jednak w sposób ogromnie precyzyjny stosunek sprawiedliwości do tej miłości, która objawia się jako miłosierdzie, zostaje wpisany w samą treść ewangelicznej przypowieści. Tym jaśniej widać, iż miłość staje się miłosierdziem wówczas, gdy wypada jej przekroczyć ścisłą miarę sprawiedliwości, ścisłą, a czasem nazbyt wąską. Syn marnotrawny z chwilą utraty wszystkiego, co otrzymał od ojca, zasługuje na to, ażeby - po powrocie - pracując w domu ojca jako najemnik, zapracował na życie i ewentualnie stopniowo dopracował się jakiegoś zasobu dóbr materialnych, chyba nigdy już w, takiej ilości, w jakiej zostały one przez niego roztrwonione. Tego domagałby się porządek sprawiedliwości. Tym bardziej, że ów syn nie tylko roztrwonił swoją część majątku, jaką otrzymał od ojca, ale także dotknął i obraził tego ojca całym swoim postępowaniem. Postępowanie to, które w jego własnym poczuciu pozbawiło go godności syna, nie mogło być obojętne dla ojca. Musiało go boleć. Musiało go w jakiś sposób także obciążać. Przecież chodziło w końcu o własnego syna. Tego zaś stosunku żaden rodzaj postępowania nie mógł zmienić ani zniszczyć. Syn marnotrawny jest tego świadom; świadomość ta jednak każe mu tym wyraźniej widzieć utraconą godność i prawidłowo oceniać miejsce, jakie może mu jeszcze przysługiwać w domu ojca.


Szczególna koncentracja na godności człowieka Ten precyzyjny rysunek stanu duszy marnotrawnego syna pozwala nam z podobną precyzją zrozumieć, na czym polega miłosierdzie Boże. Nie ulega wszak wątpliwości, iż w tej prostej, a tak wnikliwej analogii postać ojca odsłania nam Boga, który jest Ojcem. Postępowanie tego ojca z przypowieści, cały sposób zachowania się, który uzewnętrznia wewnętrzną postawę, pozwala nam odnaleźć poszczególne wątki starotestamentalnej wizji Bożego miłosierdzia w zupełnie nowej syntezie, pełnej prostoty i głębi zarazem. Ojciec marnotrawnego syna jest wierny swojemu ojcostwu, wierny tej swojej miłości, którą obdarzał go jako syna. Ta wierność wyraża się w przypowieści nie tylko natychmiastową gotowością przyjęcia go do domu, gdy wraca roztrwoniwszy majątek. Wyraża się ona jeszcze pełniej ową radością, owym tak szczodrym obdarowaniem marnotrawcy po powrocie, że to aż budzi sprzeciw i zazdrość starszego brata, który nigdy nie odszedł od Ojca i nie porzucił jego domu. Ta wierność samemu sobie ze strony ojca - znany już rys starotestamentalnego hesed - znajduje równocześnie szczególny wyraz uczuciowy. Czytamy, że skoro tylko ojciec ujrzał wracającego do domu marnotrawnego syna, "wzruszył się głęboko, wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go" (Łk 15,20). Ów ojciec niewątpliwie działa pod wpływem głębokiego uczucia i tym się również tłumaczy jego szczodrość wobec syna, która tak oburzyła starszego brata. Jednakże podstaw do owego wzruszenia należy szukać głębiej. Oto ojciec jest świadom, że ocalone zostało zasadnicze dobro: dobro człowieczeństwa jego syna. Wprawdzie zmarnował majątek, ale człowieczeństwo ocalało. Co więcej, zostało ono jakby odnalezione na nowo. Wyrazem tej świadomości są słowa, które ojciec wypowiada do starszego syna: "trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się" (Łk 15,32). W tym samym rozdziale Ewangelii św. Łukasza czytamy przypowieść o znalezionej owcy, a z kolei o odnalezionej drachmie , i za każdym razem uwydatniona jest taka sama radość, jak w wypadku syna marnotrawnego. Owa ojcowska wierność sobie jest całkowicie skoncentrowana na człowieczeństwie utraconego syna, na jego godności. Radosne wzruszenie w chwili jego powrotu do domu tym nade wszystko się tłumaczy.

Można przeto - idąc dalej - powiedzieć, że miłość do syna, która wynika z samej istoty ojcostwa, niejako skazuje ojca na troskę o godność syna. Troska ta jest miarą jego miłości, tej miłości, o której później napisze św. Paweł, że "cierpliwa jest, łaskawa jest (...) nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego", że "współweseli się z prawdą (...) we wszystkim pokłada nadzieję (...) wszystko przetrzyma" i że "nigdy nie ustaje" (1 Kor 13,4-8). Miłosierdzie - tak jak przedstawił je Chrystus w przypowieści o synu marnotrawnym - ma wewnętrzny kształt takiej miłości, tej, którą w języku Nowego Testamentu nazwano agape. Miłość taka zdolna jest do pochylenia się nad każdym synem marnotrawnym, nad każdą ludzką nędzą, nade wszystko zaś nad nędzą moralną, nad grzechem. Kiedy zaś to czyni, ów, który doznaje miłosierdzia, nie czuje się poniżony, ale odnaleziony i "dowartościowany". Ojciec ukazuje mu nade wszystko radość z tego, że "się odnalazł", z tego, że "ożył". A ta radość wskazuje na dobro nienaruszone: przecież syn, nawet i marnotrawny, nie przestał być rzeczywistym synem swego ojca; wskazuje także na dobro odnalezione z powrotem: takim dobrem był w wypadku marnotrawnego syna powrót do prawdy o sobie samym.

Tego, co się dokonało pomiędzy ojcem a synem z Chrystusowej przypowieści, nie sposób ocenić "od zewnątrz". Nasze uprzedzenia na temat miłosierdzia są najczęściej wynikiem takiej właśnie zewnętrznej tylko oceny. Nieraz na drodze takiej oceny dostrzegamy w miłosierdziu nade wszystko stosunek nierówności pomiędzy tym, kto je okazuje, a tym, który go doznaje. I z kolei gotowi jesteśmy wyciągnąć wniosek, że miłosierdzie uwłacza temu, kto go doznaje, że uwłacza godności człowieka. Przypowieść o synu marnotrawnym uświadamia nam, że jest inaczej: relacja miłosierdzia opiera się na wspólnym przeżyciu tego dobra, jakim jest człowiek, na wspólnym doświadczeniu tej godności, jaka jest jemu właściwa. To wspólne doświadczenie sprawia, że syn marnotrawny zaczyna widzieć siebie i swoje czyny w całej prawdzie (takie widzenie w prawdzie jest autentyczną pokorą); dla ojca zaś właśnie z tego powodu staje się on dobrem szczególnym: tak bardzo widzi to dobro, które się dokonało na skutek ukrytego promieniowania prawdy i miłości, że jak gdyby zapomina o całym złu, którego przedtem dopuścił się syn.

Przypowieść o synu marnotrawnym wyraża w sposób prosty i dogłębny rzeczywistość nawrócenia. Nawrócenie jest najbardziej konkretnym wyrazem działania miłości i obecności miłosierdzia w ludzkim świecie. Właściwym i pełnym znaczeniem miłosierdzia nie jest samo choćby najbardziej przenikliwe i najbardziej współczujące spojrzenie na zło moralne, fizyczne czy materialne. W swoim właściwym i pełnym kształcie miłosierdzie objawia się jako dowartościowywanie, jako podnoszenie w górę, jako wydobywanie dobra spod wszelkich nawarstwień zła, które jest w świecie i w człowieku. W takim znaczeniu miłosierdzie stanowi podstawową treść orędzia mesjańskiego Chrystusa oraz siłę konstytutywną Jego posłannictwa. Tak też rozumieli i tak urzeczywistniali miłosierdzie wszyscy Jego uczniowie i naśladowcy. Nie przestała ona nigdy objawiać się w ich sercach i czynach jako szczególnie twórczy sprawdzian tej miłości, która "nie daje się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwycięża". Rz 12,21). Trzeba, ażeby to właściwe oblicze miłosierdzia było wciąż na nowo odsłaniane. Naszym czasom wydaje się ono - pomimo wszelkich uprzedzeń - szczególnie potrzebne.

Bogacz i Łazarz

Ks. Zbigniew Sobolewski

Przypowieść o bogaczu i Łazarzu

Żył pewien człowiek bogaty, który ubierał się w purpurę i bisior i dzień w dzień świetnie się bawił. U bramy jego pałacu leżał żebrak okryty wrzodami, imieniem Łazarz. Pragnął on nasycić się odpadkami ze stołu bogacza; nadto i psy przychodziły i lizały jego wrzody. Umarł żebrak, i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama. Umarł także bogacz i został pogrzebany. Gdy w Otchłani, pogrążony w mękach, podniósł oczy, ujrzał z daleka Abrahama i Łazarza na jego łonie. I zawołał: Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i poślij Łazarza; niech koniec swego palca umoczy w wodzie i ochłodzi mój język, bo strasznie cierpię w tym płomieniu. Lecz Abraham odrzekł: Wspomnij, synu, że za życia otrzymałeś swoje dobra, a Łazarz przeciwnie, niedolę; teraz on tu doznaje pociechy, a ty męki cierpisz. A prócz tego między nami a wami zionie ogromna przepaść, tak że nikt, choćby chciał, stąd do was przejść nie może ani stamtąd do nas się przedostać. Tamten rzekł: Proszę cię więc, ojcze, poślij go do domu mojego ojca. Mam bowiem pięciu braci: niech ich przestrzeże, żeby i oni nie przyszli na to miejsce męki. Lecz Abraham odparł: Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają. Nie, ojcze Abrahamie - odrzekł tamten - lecz gdyby kto z umarłych poszedł do nich, to się nawrócą. Odpowiedział mu: Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą. (Łk 16,19-31)

Przypowieść o bogaczu i Łazarzu jest bardzo długa, ale ciekawa. Można z niej wysnuć wiele pożytecznych wniosków. Można także łatwo spłycić jej sens. Takie niebezpieczeństwo pojawi się, gdy zechcemy zbyt szybko dotrzeć do puenty. O czym jest ta przypowieść? Jaką prawdę chce przekazać Jezus, opowiadając swoim słuchaczom dzieje ziemskie i nieziemskie bogacza oraz Łazarza?

Losy, które się splatają

Z bogactwa przypowieści dostrzeżmy najpierw to, że losy jej dwóch bohaterów się splatają. Żyją razem, ale jakby osobno. Należą do dwóch zupełnie innych światów, chociaż widują się codziennie. Geograficznie podzielają tę samą przestrzeń. Duchowo - są sobie obcy. Bogacz żyje dostatnio i przyjemnie. Jego dni wypełniają przyjemności i zabawy. Żadne troski nie psują mu humoru. Krótka charakterystyka życia bogacza: „ubierał się modnie i drogo” oraz „świetnie się bawił” stanowi doskonały opis ideału szczęśliwego życia, którego pragnęli nie tylko ludzie starożytności. Bogacz miał wszystko, o czym marzą nastolatki i ludzie dorośli.

Łazarz nie posiadał nic (jeśli nie liczyć wrzodów, które uprzykrzały mu życie, i pogardy lub obojętności, jaką okazywali mu przechodnie). Żył z jałmużny u progu pałacu bogacza. Jezus nie podaje wielu szczegółów, na podstawie których moglibyśmy sporządzić jego portret psychologiczny. „Pragnął nasycić się odpadkami”. Zadawalał się przyjaźnią psów. Być może był jednym z tych ubogich, którzy stracili wiarę w poprawę losu i dziękowali Bogu za kolejny - lepszy lub gorszy - dzień.

Życie jednego i drugiego skończyło się. Możemy mówić o Bożej sprawiedliwości, która poprzez śmierć kładzie kres ziemskiej egzystencji. Każdej. Jakakolwiek by ona nie była. Zarówno dni słoneczne, jak i pochmurne znają nieubłagane prawo przemijania czasu. Umierają żebracy i biedni. Umierają bogaci. Umierają także i ci, których dochody są większe niż niejednego państwa na świecie.

Jezus mówi, że śmierć jednych i drugich nie jest kresem ich życia. Uczy o trwaniu po śmierci. Ukazuje też, że los jednych i drugich nie jest jednakowy. Aniołowie „zanieśli Łazarza na łono Abrahama”; bogacz natomiast trafił do otchłani, gdzie został „pogrążony w mękach”. Jednak nawet tutaj los obydwu przedziwnie się splata. Tyle, że teraz bogacz cierpi, a Łazarz jest szczęśliwy. Bóg zaś stanął pomiędzy jednym i drugim jako ten, do którego należy sąd.

Łazarz i bogacz bez imienia

Wiele razy czytałem tę przypowieść, ale nigdy nie zwróciłem uwagi na pewien istotny szczegół. Znamy imię ubogiego - Łazarz (dzięki tej przypowieści weszło do języka potocznego jako synonim nędzarza, biedaka). Otóż - jak zauważa w jednej ze swoich książek Aleksandro Pronzato - tytułowy bogacz nie ma imienia. Jezus powiedział o nim „pewien człowiek bogaty”. Można by w tym doszukiwać się wyrazu szczególnej delikatności, a nawet litości Jezusa wobec bogacza. Nie chciał podać jego imienia - aby go nie pozbawić czci w oczach słuchaczy. Taka delikatność z pewnością jest godna pochwały i naśladowania. Niestety, często bywa tak, że piętnując czyjeś złe postępowanie, nie pamiętamy o tym. Podajemy dokładne dane osobowe. Ten i ten zrobił to i to. Wtedy najczęściej nie interesuje nas ostrzeżenie przed grzechem i odrzucenie go, ale potępienie grzesznika. Jezus nie podaje imienia potępionego bogacza i ma to swoje głębsze uzasadnienie, aniżeli delikatność lub kurtuazja. Imię dla słuchaczy Jezusa oznaczało osobę. Posiadać imię, to znaczyło być kimś. Często imię oznaczało Boże wybranie do jakiegoś specjalnego zadania. Szymon został nazwany Piotrem, gdyż Jezus chciał uczynić z niego Skałę, na której zbuduje swój Kościół. Szaweł z prześladowcy Jezusa stał się Pawłem Apostołem dla wszystkich narodów. Bogacz nie ma imienia. Jest nikim. Czyżby bogactwo było zbyt małą wartością, aby posiadać znaczenie? Czyżby inne wartości aniżeli materialne decydowały o tym, że jest się kimś wobec Boga i ludzi? Myślę, że właśnie o tym Chrystus chce nam przypomnieć. Bogacz zagubił się w swym bogactwie i poszukiwaniu przyjemności życiowych, ale nie uczyniły go one kimś wyjątkowym, niezwykłym. Nie nadały mu imienia. Pozostał w tłumie podobnych sobie chciwych doznań i wrażeń. Być może kupił sobie za życia „imię”, którym wzywali go przyjaciele i słudzy, ale jego imię nie zostało zapisane w „Księdze życia” (Ap 20,12), o której mówi Apokalipsa. Nie dostał kamyka z wypisanym imieniem (zob. Ap 2,17) pozwalającym mu przystąpić do wspólnoty świętych. Wydawało mu się, że jest bogaty, a był najbiedniejszym z ludzi. Podobnie dzieje się z tymi, którzy zabiegają o różne godności i tytuły, a nie troszczą się o zachowanie godności osobistej.

Natomiast Łazarz jest bogatszy od anonimowego bogacza. Ma imię. Swoim życiem wpisał się w serce Boga. Jezus go zapamiętał. Nie jest jednym z wielu żebraków. Jest kimś, kogo zna Jezus. My również na chrzcie świętym otrzymaliśmy imię, które wyróżnia nas spośród wielu innych osób. Bóg zna nasze imię. Zwraca się do nas po imieniu. Nie jesteśmy Mu obcy. Przypomina nam o tym św. Paweł: „A więc nie jesteście już obcymi i przychodniami, ale jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga - zbudowani na fundamencie apostołów i proroków, gdzie kamieniem węgielnym jest sam Chrystus Jezus” (Ef 2, 19-20). Mamy imię, które wyraża naszą godność dzieci Bożych. Przypowieść o bogaczu (bez imienia) i żebraku (który miał dobre imię) jest ostrzeżeniem dla nas. Tą przypowieścią Chrystus mówi nam: „Ceńcie sobie to. Zarabiajcie na dobre imię u Boga i bliźnich”.

Za co (tak naprawdę) bogacz został potępiony?

Jest to pytanie, które może niepokoić, zwłaszcza osoby majętne. Za co bogacz został potępiony? Czy za to, że posiadał wiele dóbr? Przecież niekoniecznie musiał nabyć je nieuczciwie. Czy za to, że korzystał z nich? Przecież mógł zrobić ze swoją własnością to, co chciał. A może dostatek oraz zabawa są grzeszne i obmierzłe Bogu?

Twierdzenie, że bogacz został potępiony z powodu posiadanego bogactwa, jest uproszczeniem. Przecież w historii Kościoła mamy wielu bogaczy, którzy zostali wyniesieni na ołtarze. Bogactwo samo w sobie nie jest naganne. Stare przysłowie nie bez racji mówi, że „lepiej być zdrowym niż chorym, młodym niż starym, bogatym niż biednym”. Bogacz został potępiony za to, że źle używał bogactwa. Zaślepiło go. Nie widział Łazarza. Stał się niewrażliwy na potrzeby bliźnich. Żył dla siebie. „W przypowieści o bogaczu i Łazarzu (por. Łk 16,19-31) ku naszej przestrodze Jezus przedstawił obraz takiej duszy zniszczonej przez pychę i bogactwo, która sama stworzyła ogromną przepaść pomiędzy sobą a ubogim: przepaść, jaką jest zamknięcie w rozkoszach materialnych, przepaść, jaką jest zapomnienie o drugim, niezdolność kochania, która teraz przeradza się w palące i nie dające się zaspokoić pragnienie” (Spe salvi, nr 44).

Jeśli więc jesteśmy bogaci - dziękujmy za to Bogu, ponieważ to, co posiadamy, może ułatwiać nam życie, dać poczucie większego bezpieczeństwa ekonomicznego, pozwolić zrealizować własne pasje i marzenia. Jeśli jesteśmy ubodzy, cieszmy się z tego, co posiadamy, i czuwajmy, by nie popaść w nędzę. Wszyscy jednak - ubodzy i bogaci - strzeżmy się chciwości, która łatwo może opanować serce każdego człowieka. Weźmy sobie do serca pouczenie św. Pawła: „Nic bowiem nie przynieśliśmy na ten świat; nic też nie możemy z niego wynieść. Mając natomiast żywność i odzienie, i dach nad głową, bądźmy z tego zadowoleni! A ci, którzy chcą się bogacić, wpadają w pokusę i w zasadzkę oraz w liczne nierozumne i szkodliwe pożądania. One to pogrążają ludzi w zgubę i zatracenie. Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy. Za nimi to uganiając się, niektórzy zabłąkali się z dala od wiary i siebie samych, przeszyli wielu boleściami. Ty natomiast, o człowiecze Boży, uciekaj od tego rodzaju rzeczy, a podążaj za sprawiedliwością, pobożnością, wiarą, miłością, wytrwałością, łagodnością! Walcz w dobrych zawodach o wiarę, zdobądź życie wieczne: do niego zostałeś powołany i o nim złożyłeś dobre wyznanie wobec wielu świadków” (1 Tm 6,7-12).

Bóg pozwala dosięgnąć siebie miłością

Przypowieść o bogaczu i Łazarzu przygotowuje nas do przyjęcia prawdy o Sądzie Ostatecznym, podczas którego definitywnie zadecyduje się nasz los. „Jedynie Bóg może zaprowadzić sprawiedliwość. A wiara daje nam pewność: on to zrobi. Obraz Sądu Ostatecznego nie jest przede wszystkim obrazem przerażającym, ale obrazem nadziei; dla nas - być może - nawet decydującym. Czyż nie jest jednak obrazem zatrważającym? Powiedziałbym: obrazem mówiącym o odpowiedzialności” (Spe salvi, nr 44). Bóg stwarza nam okazje do zasługiwania na niebo. Przychodzi do nas w bliźnich potrzebujących pomocy. Nie tylko w ubogich materialnie, obcych, którzy proszą o pieniądze... Bóg przychodzi do nas i pozwala nam wyświadczać Mu dobro w naszych domownikach; bliskich, z którymi jesteśmy na co dzień w rodzinie lub pracy, w naszej parafii, wiosce lub dzielnicy. Wiemy, w jaki sposób możemy okazać Bogu naszą miłość. Jak dosięgnąć Go, aby niejako „uczynić naszym dłużnikiem”, na co chętnie przystaje. Adwent przypomina nam o powtórnym przyjściu Chrystusa w chwale na ziemię. Obyśmy ten czas wykorzystali na gromadzenie czynów miłości, które staną się dla Niego pretekstem do nieskończonego daru - zbawienia.

Bóg rodzi się w każdym z nas


Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: „Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów”. A stało się to wszystko, aby się wypełniło słowo Pańskie powiedziane przez Proroka: „Oto Dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel, to znaczy: Bóg z nami”. Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie, lecz nie zbliżał się do Niej, aż porodziła Syna, któremu nadał imię Jezus.
(Mt 1, 18-25)

Logika Boga – inna od naszej

Oto Pan Bóg wchodzi w historię człowieka w sposób nieoczekiwany i najgłębszy z możliwych. W swoim Synu, Jezusie Chrystusie, staje się człowiekiem. Bierze udział w ludzkim życiu jako jeden z nas. To „wejście” Boga czyni historię życia każdego z nas świętą. To ważne, gdyż często mamy pokusę myślenia, że niewiele znaczymy. Nie należąc do „wielkich tego świata”, czujemy się trybikiem w potężnej maszynie rzeczywistości. Życie wydaje się szare, monotonne, może nawet pozbawione głębszego sensu. Wydaje się, że mamy niewielki wpływ na otaczającą nas rzeczywistość. Często ulegamy takiemu myśleniu i w głębi serca pojawia się jakiś smutek i gorycz. Nasze serca stają się „ciężkie”, przepełnione brzemieniem codziennych trosk. A Bóg? Może i On o mnie zapomniał… Może i Jego nie za bardzo obchodzę. Ewangelia, podobnie jak inne księgi Pisma Świętego, pokazuje nam coś zupełnie innego. Logika Boga jest tak inna od naszej. Jak pisze św. Paweł – On wybiera to, co słabe i mało znaczące w oczach świata: „Przeto przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu! Niewielu tam mędrców według oceny ludzkiej, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć; i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to, co jest, unicestwić, tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga” (1 Kor 1, 26-29).

Wiara i zaufanie

W jaki sposób patrzę na historię swojego życia? Czy wierzę, że moje istnienie ma sens? Czy wierzę, że to Bóg dał mi życie i ma wobec niego konkretny plan?

Bóg patrzy inaczej niż my. On patrzy w serce i stara się wydobyć z niego to, co najpiękniejsze i najszlachetniejsze. Potwierdza dary, którymi nas wyposażył. Tak było w przypadku Maryi. Dar Niepokalanego Poczęcia przygotował Ją do bycia Matką Syna Bożego. Wiara i zaufanie Maryi pozwoliły Jej przyjąć w całej prostocie plan Boga wobec Niej. Nie wiedząc, „jak się to stanie”, ufała, że jeśli Bóg rozpoczyna w człowieku swoje dzieło, potrafi doprowadzić je do końca. Zaufała obietnicy i mocy Boga, pozostawiając Mu całą resztę. Podobnie uczynił Józef. Jego serce, kochające, wrażliwe i otwarte na natchnienia Boże, było w stanie rozpoznać głos Boga nawet we śnie. Nie koncentrował się na sobie, na swoich planach. Oczy Jego serca były utkwione w Bogu. Każdy z nas, jeśli jego życie jest zwrócone ku Bogu, może w sercu usłyszeć Jego głos. Gdy przyglądamy się sobie, własnym słabościom i niemocy, stajemy się duchowymi nosorożcami o grubej skórze. Dlatego delikatny głos Bożych natchnień jest niesłyszalny. Zamknięci w pułapce egocentryzmu polegamy na sobie, często niwecząc plan Boga wobec nas. Modlitwa to zwracanie ku Bogu całego serca i umysłu z wiarą, że On znajdzie stosowny czas, by oznajmić nam swoją wolę.

Nie bój się...

Czy poszukuję woli Bożej w moim życiu? Czy wierzę, że Bóg jest obecny w mojej codzienności i pragnie, by moje życie przynosiło owoc?

„Nie bój się wziąć do siebie Maryi” – usłyszał Józef. Te słowa są skierowane również do nas. Nie bój się wziąć do siebie Maryi z tym wszystkim, co Bóg Jej dał. Nie bój się wziąć do serca Jej życia z całą jego logiką, bo będzie ono znakiem dla Ciebie; znakiem, jak bardzo można Bogu zaufać. Biorąc Ją do serca, zobaczysz, że dzięki Twojej wierze w przedziwny sposób możesz dać Chrystusa tym, którzy Cię otaczają. Twoja prosta wiara i zaufanie mogą być drogą, przez którą Chrystus stanie się widoczny dla świata, w którym żyjesz. Nie słowa, lecz czyny, decyzje i kierunek, w którym człowiek podąża, świadczą o nim, są dowodem jego wiary lub jej braku. Bóg w swoim miłosierdziu pozwala nam zobaczyć tylko fragment drogi, do „następnego zakrętu”, do drzwi, które na razie wydają się zamknięte. Nie musisz wiedzieć, co będzie „dalej”, jak potoczy się historia. Przecież skoro Bóg wzywa do podjęcia drogi, to Cię na niej nie opuści. Tego właśnie doświadczyli Maryja i Józef. Dzięki takiej wierze i zaufaniu narodził się Jezus w Betlejem. Dzięki takiej wierze może narodzić się również w każdym z nas.

Czy wierzysz, że również w Tobie może się narodzić Pan Bóg?

Eugeniusz Zarzeczny MIC

niedziela, 22 grudnia 2013

Co z tą modlitwą?





Będziecie się... modlić czy nie!
Scenka rodzajowa: troskliwa, zabiegana i już lekko podenerwowana mama usiłuje położyć spać swoje trzy skarby. Doskonale wie, że przed snem powinny się pomodlić do Bozi. Niesforne bąble nie dają za wygraną i lista koniecznych przedsennych potrzeb niebezpiecznie wzrasta. Po kolejnej interwencji autentycznie kochająca mama już nie wytrzymuje i po kilku wezwaniach do modlitwy eksploduje: będziecie się... (tu pada niecenzuralne słowo) modlić czy nie!
Ta sytuacja, tak życiowa, pomimo napięcia i wymskniętej „łaciny” nawet humorystyczna (poznałem ją jako anegdotę), przypomina mi, że wielu z nas od dziecka słyszało: musisz chodzić do Kościoła, musisz się modlić...

Skosztujcie i zobaczcie

Jeden z pierwszych problemów, jeśli chodzi o modlitwę, jaki spotykamy, to ten specyficzny przymus, poczucie, że muszę się modlić! Problem wcale nie jest taki błahy i dotyczy wszystkich wierzących – tych o miernym życiu duchowym i tych gorliwych, świeckich, zakonników i zakonnic, księży itd. Modlitwa przeżywana jako przymus nigdy nie będzie smakować, będzie przez nas wręcz odrzucana jako rzeczywistość narzucana z zewnątrz. Nasze serce, ponieważ przyjęło taki sposób rozumienia modlitwy, zamyka się na niesamowity dar bycia zaskoczonym prawdą słów psalmisty: „Skosztujcie i zobaczcie jak dobry jest Pan” (Ps 34, 9).
Sposób rozumienia – bo problem dotyczy rzeczywiście głowy i tego, co w niej utrwaliło się jako schemat teorii na temat modlitwy. Mówię teorii, albowiem zazwyczaj z praktyką już jest gorzej, po prostu nie modlę się albo tzw. formy modlitewne, z jakich składa się moje życie duchowe, są powierzchowne, tak naprawdę mnie nie karmią. A co najgorsze, wydaje się, że codzienność i jej problemy podążają gdzieś inną drogą niż modlitwa – kontakt z Bogiem. A ja przecież muszę się modlić.
Czym jest modlitwa? 

Tyle o niej napisano. Z modlitwą dzieje się to samo, co z miłością. Modlitwa i miłość, tak wiele się o nich mówi, wydaje się, że same słowa wypłukały z treści te bogate rzeczywistości, spłyciły je i brutalnie odarły z ich głębi. Z drugiej zaś strony tak je wyidealizowały, że tak modlitwa, jak i miłość wręcz straszą z wysoka swą niedostępnością do tego stopnia, że stają się niemalże towarem z wyższej półki – nie dla przeciętnego zjadacza chleba.
Modlitwa i miłość są sobie tak podobne, a modlitwa przeżywana jako przyjaźń (jedna z form miłości) z Tym, o którym wiemy, że nas miłuje (por. Ż 8, 5), uświadamia nam, że nie chodzi o formułkę mniej lub bardziej skuteczną, ale o relację z Kimś. Pomyśl, jak można być zmuszonym do miłości, przyjaźni? Kiedy stajemy wobec możliwości autentycznego spotkania, staje przed nami możliwość wyboru: chcę lub nie chcę tej relacji i nikt mnie nie zmusza do jej podjęcia. Tak też jest z modlitwą. Św. Teresa mówi, że sprawy duchowe należy traktować z szerokością, wolnością, bo jak każda relacja, tak i modlitwa potrzebuje przestrzeni, powietrza, świeżości, piękna, wolności.

Wysokie wymagania
Tak jak przyjaźń, również modlitwa stawia przed nami wysokie wymagania. Nie można być przyjacielem w połowie, tak na pół gwizdka. Każdy, kto miał szczęście doświadczyć w życiu autentycznej przyjaźni, wie, że pielęgnowanie i troska o przyjaźń domaga się wierności. Dla kogoś z zewnątrz może się to wydawać właśnie przymusem, ale nie dla prawdziwych przyjaciół. O przyjaźń trzeba dbać, wybór przyjaźni, miłości zakłada również wybór podjęcia trudu troski o tę relację. Wspomniana troska często będzie przeżywana przez nasze samolubne ego jako przymus, ale jesteśmy w stanie pokonać to toksyczne koncentrowanie się na sobie siłą miłości, przyjaźni, mocą dokonanego wyboru.
I tak jest z modlitwą, kiedy odkrywamy, czym tak naprawdę jest modlitwa – spotkaniem z Jezusem, który nie bombarduje mnie lawiną słów, osądów, potępień, zna moje biedne życie, ale mówi mi autentycznie wieczne kocham cię! Wtedy kończy się etap męczących formułek, kończy się ten czas koszmarnego: „muszę się modlić”. Zaczynamy rozumieć cały absurd tego stwierdzenia, bo nie możemy sobie wyobrazić, że ktoś musi kochać drugiego człowieka, że ktoś musi być przyjacielem kogoś. Owszem może pojawić się to wielkie zakłamanie w życiu, kiedy ten drugi nie jest dla mnie człowiekiem, tylko źródłem jakiejś korzyści, staje się przedmiotem, który muszę mieć dla własnej korzyści… Ale to nie jest miłość, to nie jest przyjaźń!
Nie musisz się modlić! 

Tak jak wspomniana na wstępie mama, nawet jeśli zmęczona i zdenerwowana, po raz kolejny zwraca uwagę swoim dzieciom, aby kładły się spać i wcześniej pomodliły się. Ona nie musi opiekować się swoimi bąblami, nawet jeśli prawdopodobnie chciałaby już odpocząć od tego zamieszania, ona nie musi, ona chce, bo kocha!
„Nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego” (J 15, 15). To jest coś najwspanialszego, co może nam dać Jezus – podzielić się tym, co dla Niego najcenniejsze. Tak robią przyjaciele. Otwierajmy się na to, czym tak naprawdę jest modlitwa i wyzwalajmy się z absurdalnego terroru pod tytułem „muszę się modlić”. Zacznijmy chcieć się modlić, pragnąć i chyba najczęściej tęsknić do modlitwy, czyli do głębokiej i przemieniającej przyjaźni.

środa, 18 grudnia 2013

Kiedy przyjdzie Jezus?



Jezus - już przyszedł do Ciebie i przemówił - 
w śpiewie ptaszka; 
w płaczu dziecka; 
w rozmowie z Twoim przyjacielem ... 
Jezus - już przyszedł do Ciebie i dotknął - 
ramieniem rodziców; 
powiewem lekkiego wietrzyka; 
blaskiem słońca, gwiazd i księżyca... 
Jezus - już przyszedł do Ciebie i uczynił cud - 
rozkwitła żółta róża w ogrodznie; 
nastał nowy dzień; 
chory odzyskał zdrowie... 
Jezus - już przeszedł do Ciebie i zamieszkał - 
w Kościele; 
w Twoim domu rodzinnym; 
w Twoim sercu... 
Jezus - już przyszedł do Ciebie i uczynił - 
Cię swoim przyjacielem; 
Cię swoim przewodnikiem; 
swoją prawą ręką - by pomagać innym... 
Jezus - już przyszedł i uśmiechnął się - 
uśmiechem małego i bezbronnego dziecka; 
uśmiechem schorowanego człowieka; 
uśmiechem Twojego wroga... 
Jezus - już przyszedł do Ciebie i pokochał - 
miłością rodzeństwa; 
miłością rodziców; 
Bożą miłością... 
Jezus - już przyszedł do Ciebie - 
czy Ty już Go widzisz 
Przypatrz się teraz dobrze - 
On stoi tuż przy Twoim ramieniu

Adrian


 

List od Jezusa


Jak się czujesz? Musiałem napisać do Ciebie krótki list, aby Ci 
powiedzieć, jak troszczę się o Ciebie. Widziałem Cię wczoraj, 
jak rozmawiałeś ze swoimi przyjaciółmi. Czekałem na Ciebie cały dzień 
mając nadzieję, że chciałbyś porozmawiać ze mną. Dałem Ci zachód 
słońca, abyś zakończył Twój dzień, i chłodny podmuch wiatru, 
abyś odpoczął, i czekałem. Nie przyszedłeś. To mnie zraniło, ale nadal 
Cię kocham, ponieważ jestem Twoim Przyjacielem. 

Widziałem Cię śpiącego zeszłej nocy i chcąc dotknąć Twoich brwi 
rozlałem światło księżyca na Twoją twarz. Znowu czekałem, chciałem 
przyjść, abyśmy mogli porozmawiać. Mam tak wiele prezentów dla Ciebie. 

Obudziłeś się i pobiegłeś do szkoły. Moje łzy były w deszczu.
Gdybyś tylko mnie posłuchał - KOCHAM CIE! 

Próbuję Ci to powiedzieć przez błękitne niebo, cichą, zieloną trawę, 
szepczę to w liściach na drzewach i w kolorach kwiatów. Wykrzykuję 
Ci to w strumieniach górskich. Ubrałem Cię w ciepłe promienie słońca 
i nasyciłem powietrze zapachami natury. Moja miłość do Ciebie jest 
głębsza niż ocean i większa niż największa potrzeba w Twoim sercu. 

Proszę porozmawiaj ze mną. Proszę Cię, nie zapominaj o mnie. 
Chciałbym podzielić się z Tobą tyloma rzeczami. Nie będę Ci więcej 
przeszkadzał. Decyzja należy do Ciebie. Wybrałem Cię i ciągle czekam, 
ponieważ... 

http://adonai.pl/perelki/jezus/?id=2

Szukaj na tym blogu

Wikipedia

Wyniki wyszukiwania

Popularne posty