O mnie

Pawłów, Śwętokrzyskie, Poland
Mam na imię Iza. Od lat interesuje się religią. Lubię śpiewać głównie piosenki o charakterze religijnym. Pisze też wiersze o tematyce religijnej. Uczęszczałam na spotkania katolickiego ruchu Światło-Życie. Zapraszam Cię na mojego drugiego bloga "Moją drogą jest wiara", który jest kontynuacją tutejszego oraz na trzeci pt. " Wierzyć bardziej". Powstał również czwarty, który poświęciłam tematyce życia i rodziny- chwiladlaludzkiegozycia.blogspot.com

czwartek, 9 stycznia 2014

Odnaleziony sens, czyli po co Słowo stało się ciałem



 


„Słowa, słowa, słowa”, pisał w Hamlecie W. Szekspir. Wiele pustych słów unosi się wokół nas jak plewy na wietrze. Wypowiadane bezmyślnie, nic nie mówiące, niezdolne, aby cokolwiek zmienić. Słowa bez dobrej intencji, bez pokrycia, lub bez sensu – nieświadome własnego znaczenia. Niektóre z nich piękne, lecz bez siły, muskają nas jak barwne motyle, które jutro zakończą swój żywot. Bywają też słowa niewypowiedziane, zatrzymane w otchłani rozgoryczenia, gniewu, obojętności.

Słowo wcielone w czyn
Gdy Biblia mówi o Słowie Boga, wskazuje na jego siłę zdolną stwarzać i zmieniać rzeczywistość. Bóg powiedział i stało się (Rdz 1, 11). Boska kreatywność to nie tylko pomysłowość, lecz także zdolność wcielenia słowa w czyn.
 
Słowo Boga często wydobywa się z ognia, aby podkreślić, że ma moc zapalić ludzkie serce świętymi pragnieniami i żarliwością działania. Tak jak stało się z Mojżeszem, słyszącym wezwanie do zaangażowania na rzecz gnębionego Izraela, wypowiedziane z wnętrza krzewu ognistego.

Słowo niosące sens
 
Boskie Słowo zawiera w sobie prawdę o zamyśle Stwórcy, niesie w sobie także sens wszelkiego istnienia. On wie, jakiego stanu pragnie dla człowieka i całego stworzonego świata: abyśmy zamiast błąkać się po obcych krainach rozpaczy, błędu i osamotnienia, odnaleźli w Nim nasz dom.
 
Nas właśnie – bezdomnych wędrowców, tak często zagubionych, nie rozumiejących dokąd i po co idziemy, Słowo przywołuje do siebie. Prawda przywołuje ślepców, Mądrość niemądrych, Sens – zbłąkanych. Żarliwe Pragnienie – letnich i zziębniętych w apatii. Człowiek bez otwarcia na Boski sens, żyjący z dala od niego – zamienia się w istotę nie rozumiejącą samego siebie i coraz bardziej absurdalną. „Człowiek bowiem nie może zrozumieć siebie bez Chrystusa”(Jan Paweł II), bez olśnienia, które rodzi się z bliskości Słowa – Prawdy – Sensu.
 
Cały Stary Testament jest opowieścią o wołającym człowieka Słowie Boga. Pragnął On pokonać głuchotę i upór człowieka, by nie musiał żyć poza Prawdą, poza Sensem, poza Bogiem. Z różnym skutkiem, najczęściej doprowadzając Lud zaledwie nieco bliżej siebie. Im bardziej ich wzywałem, tym bardziej oddalali się ode mnie, powie Pan przez usta proroka Ozeasza (Oz 11, 4).
 
„Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna” (Hbr 1,1n). Nie dał się zniechęcić, nie odpuścił sobie, nie obraził. Przemówił przez Syna, otworzył się w Nim!

Słowo stało się ciałem

Przyciągnęło do siebie aż do zespolenia ludzką naturę. Prawda połączyła się człowiekiem. Człowiek zamieszkał w swym domu, jakim jest Słowo. Modlitwa Jezusa do Ojca: „Uświęć ich w Prawdzie”, znaczy w głębszym sensie: Uczyń ich jedno ze mną, z Chrystusem. Zwiąż ich ze Mną. Przyciągnij do mnie (Benedykt XVI, Verbum Domini 80).
 
To wszystko stało się w Jezusie Chrystusie i przemówiło potężną obietnicą tego samego daru dla nas. Bo dla nas Bóg stał się człowiekiem. Dla nas przytulił w sobie Bóstwo i człowieczeństwo w świętym jednoczącym uścisku, aby to samo mogło dokonać się w każdej ludzkiej istocie. Słowo stające się ciałem, będzie od swego narodzenia napełniać się mocą. Będzie wzbierać łaską i mądrością, „napełniać się nimi”. W pewnej chwili zacznie żarliwie opowiadać Boskim głosem poprzez ludzkie usta Chrystusa o pragnieniu Ojca, by człowiek stał się Bogiem. Uczniowie zostają w pewnym sensie wprowadzeni w bliskie obcowanie z Bogiem poprzez zanurzenie w Słowie Bożym. Słowo Boże jest, by tak powiedzieć, obmyciem, które ich oczyszcza, twórczą mocą, przemieniającą ich w istoty Boże (Benedykt XVI, Verbym Domini, 80).
 
Aby mogło się to dokonać – do Bosko ludzkiej jedności będzie musiał być dopuszczony odwieczny przeciwnik tego zespolenia. Przyjdzie z całym orszakiem koronnych świadków – naszych grzechów – na dowód, że człowiek chce raczej żyć poza Bogiem. Że wybiera raczej oddalenie niż bliskość, iluzję zamiast Prawdy.
 
Na krzyżu owa jedność zostanie pozornie rozdarta – ciało oddzieli się od ducha – od Słowa. W istocie jednak, drogocennie naczynie Bosko – ludzkiej jedności – zostało przez krzyż otwarte, aby każdy mógł z niego zaczerpnąć. Mamy tu słowo krzyża.. Słowo cichnie, staje się śmiertelną ciszą, ponieważ mówiło, aż zamilkło, nie pominąwszy niczego, co miało nam przekazać. Chrystus, wcielone, ukrzyżowane i zmartwychwstałe Słowo Boże, jest Panem wszystkiego, i w Nim wszystko jest zjednoczone na zawsze (Benedykt XVI, Verbum Domini, 12).

Małe wielkie Słowo
 
W „małym” Słowie, które stało się ciałem mieszcząc się w żłobie (por. VB, 12), rozpoczęło się wielkie zjednoczenie każdego człowieka z Bogiem, na zawsze. Aby wejść do kaplicy narodzenia Pana Jezusa w Betlejem, trzeba bardzo się schylić. Podobnie każdy „mały”, pokorny jak ziarnko gorczycy gest w stronę Słowa: otwarcie Biblii, słuchanie, modlitwa, akt wiary i pragnienie posłuszeństwa – prowadzi nas do wielkiego zjednoczenia. Otwiera nas na wieczne zatopienie się w Tym, który jest Sensem naszego życia.
 
 
Wojciech Jędrzejewski OP 

Tworzenie środowiska ewangelicznego


Zrozumienie sytuacji osoby zniewolonej duchowo
 
Kiedy podejmujemy problem pomocy osobie zniewolonej, ze szczególnym nastawieniem na opętanie przez złe duchy, musimy zawsze pamiętać o tym, że towarzyszenie takiej osobie nie jest łatwe i wymaga wielkiego zaangażowania. Trudności, z jakimi możemy się wówczas spotkać, można rozważać od strony najbliższych, czyli rodziny, domowników, przyjaciół, osób zaangażowanych w bezpośrednią pomoc; jak również od strony samej osoby opętanej, dla której własne zniewolenie jawi się jako bolesny i niepotrzebny ciężar dla najbliższych. Wszystkie one mają jednak wspólny punkt wyjścia, a mianowicie, problem zrozumienia tego, co się stało i w danym momencie dzieje z osobą zniewoloną. Wydaje się, że najlepiej może i powinien wprowadzić zainteresowanych w to zagadnienie egzorcysta, dlatego należy zwrócić się do kapłana pełniącego w danej diecezji tę posługę, by przyszedł z pomocą w celu uwolnienia, ale również podpowiedział, jak się należy zachować w konkretnych sytuacjach. Kilka takich sugestii postaram się przekazać, mając w świadomości to, że mogą być one przydatne również dla tych, których bezpośrednio ten problem nie dotyka. Najpierw zwróćmy uwagę na środowisko, w którym przeżywa swoją codzienność osoba dotknięta doświadczeniem diabelskiego opętania.

Środowisko wiary
 
Pierwszym środowiskiem życia każdego człowieka jest jego rodzina, mieszkanie oraz wszyscy ci, którzy ich odwiedzają. W takiej wspólnocie można przeżywać radości i smutki, powstania i upadki, można uczyć się być dla drugiego i przyjmować dar innych osób, a także otwierać się na nadprzyrodzoność. Jednym słowem we wspólnocie rodzinnej powinien dokonywać się rozwój wiary człowieka, gdyż winno być to najbardziej przyjazne ze środowisk. Niestety, często bywa inaczej. W ten potencjalnie przyjazny obszar życia może wedrzeć się obojętność na sprawy duchowe, letniość wobec praktyk religijnych, zwątpienie w obecność Boga i w wartość przynależności do Kościoła świętego, a nawet grzech ciężki.
 
W takiej atmosferze panującej w najbliższym środowisku, osoba opętana będzie czuć się bardzo dobrze, ale to nie wpłynie na jej uwolnienie i przemianę życia. Z tego powodu podstawowym zadaniem najbliższych jest stworzenie wokół osoby zniewolonej środowiska wiary, po to, aby do wiary doprowadzić samą osobę zniewoloną. Nie chodzi tu o namawianie opętanego do modlitwy, ćwiczeń duchowych czy ciągłego wyznawania wiary, gdyż takie działania wpływają raczę] na niego negatywnie: czuje się osaczony, staje się agresywny, niecierpliwy, szybko wybucha złością i dochodzi do niezrozumiałych ekscesów, które sprzyjają psychologicznej izolacji, zamykając na przyszłość wszelkie drogi, skąd może nadejść prawdziwa pomoc. Bardzo często mają wówczas miejsce manifestacje złych duchów, które mogą być skierowane na samych namawiających do takich praktyk. Powstają wtedy niepotrzebne awersje, niedopowiedzenia czy frustracje.
 
Należy raczej zadbać o to, by żyjący pod jednym dachem z osobą opętaną sami stawali się świadkami wiary, czyli rozpoczęli z wielkim zapałem życie sakramentalne (codzienna Eucharystia, częsta spowiedź) i duchowe (modlitwa osobista, a szczególnie codzienny różaniec, koronka do Bożego Miłosierdzia, akty strzeliste itd.). Ich osobiste uświęcenie będzie, bez słów i nagabywań, oddziaływać z mocą na osobę dotkniętą doświadczeniem diabelskiego zniewolenia. W takich bowiem przypadkach bardziej pomocne jest świadectwo wiary, a co za tym idzie – moc świętego życia łaską Boga, niż ciągłe zmuszanie do modlitwy i praktyk pobożnych, co do których osoba opętana nosi w sobie, wywołane przez złe duchy, obrzydzenie, wstręt i niemoc.

Postawa chrześcijańskiej nadziei
 
Świadomość bycia opętanym przez złego ducha potęguje w osobie cierpiącej ból, rodzący się z bezradności, nie potrafi bowiem sama poradzić sobie z tym problemem. Taka sytuacja staje się powodem buntów, zniecierpliwienia, wycofywania się, izolacji, a w najlepszym przypadku troski o innych i wyrzutów sumienia. Ważnym zatem zadaniem, stojącym przed najbliższymi, jest niesienie osobie opętanej chrześcijańskiej nadziei na wyzwolenie i pokój serca.
 
Jeśli bowiem nadzieja jest oczekiwaniem spełnienia się czegoś pożądanego, wielką ufnością, że się to spełni, to zasadne jest odwoływać się do wydarzenia śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, widząc w Nim klucz do rozwiązania problemu zniewolenia człowieka. Tylko Chrystus przezwyciężył bowiem szatana i On jest władny mu się przeciwstawić; dlatego w Chrystusie należy pokładać ufną nadzieję na wybawienie od zła. Należy pamiętać, że realizm nadziei chrześcijańskiej odpowiada realizmowi chrześcijańskiej wiary, co oznacza, że osoby towarzyszące opętanemu swoimi postawami mają ciągle ukazywać mu wartość mocy Chrystusa i jednocześnie wyrabiać w nim przeświadczenie, że Bóg z racji swej natury i woli pozostaje niezawodnym gwarantem uwolnienia. Udowodnił to we wcieleniu swego Syna – który umierając na krzyżu dla naszego zbawienia i powstając z martwych – przywrócił ludziom wolność i niebo. Tę wolność jest w stanie przywrócić również osobie opętanej, jeśli ta podejmie na nowo życie wiarą i ponownie odda Jemu całą siebie.

Miłość, która znosi wszystko
 
Życie na co dzień z osobą opanowaną przez złego ducha, szczególnie od momentu wykrycia opętania oraz rozpoczęcia procesu uwolnienia, nie należy do prostych. Nieustanne czuwanie, ciągłe zabieganie o bezproblemowe dotarcie do egzorcysty na modlitwy, niezrozumiałe stany zachowań opętanego, manifestacje złego, próby ucieczek albo zamachów – nawet na życie kogoś najbliższego, katusze związane z bezradnością w przypadku nieustającej negacji Boga i tego, co święte, oraz wiele innych rzeczy, musi sprawiać rodzinie opanowanej pragnieniem niesienia pomocy wiele kłopotów i bólu. W tych działaniach i przeżyciach przede wszystkim powinna ujawniać się – obok zwykłej troski o dobro kogoś kochanego – wielka miłość do tej osoby. Jezus nie potępiał grzeszników, lecz grzech, tak i najbliżsi winni w zniewolonych dostrzegać dzieci Boże i przychodzić im z wszelką bezinteresowną pomocą.
 
W środowisku, gdzie na pierwszym planie są więzy miłości, wiele zostaje przebaczone, nie ma wymówek, wzajemnych oskarżeń, szuka się najdogodniejszych rozwiązań, nie brakuje współczucia i wsparcia oraz czuje się wzajemną bliskość i zaufanie. Dzięki temu proces uwolnienia będzie przebiegał w sprzyjającym klimacie, a podstępy złego ducha będą szybko odkrywane i neutralizowane poprzez modlitwę i odpowiednie akty duchowe.
 
Obszar Ewangelii
 
To, o czym do tej pory napisałem, nakreśla konkretny obszar działania, jaki można porównać do ewangelicznego opisu posługi dobrego pasterza, który bezgranicznie dba o swoje owce (por. J 10, 11-15). Nie można bowiem, widząc nadchodzącego „wilka", uciekać jak najemnik. Dodajmy, że podjęcie wysiłku modlitwy o uwolnienie i opieki nad osobą opętaną jest moralnym obowiązkiem nie tylko członków rodziny, ale również tych chrześcijan, którzy w jakikolwiek sposób zetknęli się z osobą zniewoloną. Obowiązek ten należy wyprowadzić z ewangelicznego polecenia Chrystusa, skierowanego do wszystkich swoich uczniów: „Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy wyrzucać będą..." (Mk 16, 17).
 
 
o. Bogdan Kocańda OFMConv 

Dla wyznawców Chrystusa nastaje czas coraz trudniejszy


Zwracamy uwagę na te rejony świata oraz te wydarzenia, gdzie leje się krew. 
I słusznie, bo nie powinniśmy przechodzić nad nimi do porządku dziennego. Ale nie wolno zapomnieć, że sytuacja chrześcijan w Europie też jest bardzo trudna i stale się pogarsza. Co prawda nie dochodzi do tak drastycznych prześladowań, jak w innych rejonach świata, które kończą się przelewem krwi, ale coraz częściej i coraz bezczelniej są podważane, wyśmiewane i wyszydzane chrześcijańskie wartości oraz sposób życia i prawdy wiary chrześcijańskiej. To wszystko składa się na ogólniejszą atmosferę, która sprawia, że dla chrześcijaństwa nastaje czas coraz trudniejszy. Mając w pamięci starożytną prawdę, że "krew męczenników jest nasieniem chrześcijan", trzeba - zwracając baczną uwagę na położenie wyznawców Chrystusa w innych rejonach świata i przeżywając solidarność z nimi - zdecydowanie mocniej
i wyraźniej artykułować chrześcijańską tożsamość w Europie, również w Polsce. Jedno nierozdzielnie łączy się z drugim, to drugie zaś, czyli troska o obronę chrześcijańskiej tożsamości w Europie, wymaga wcale nie mniejszej odwagi niż dawanie świadectwa posuniętego aż do męczeństwa. Myślę więc, że trzeba
z jednakowym realizmem patrzeć na te rejony świata, gdzie chrześcijanie są otwarcie i krwawo prześladowani, jak też na znacznie bliższe nam rejony Europy, w których wrogość wobec chrześcijaństwa uwidacznia się na rozmaite inne sposoby, ale często wcale nie jest mniej dotkliwa. Co więcej, patrząc w dalszej perspektywie, może przynieść podobnie dramatyczne skutki.

not. MMP




Ks. prof. Waldemar Chrostowski z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie
i Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu



Piramida życia duchowego

 
 To jest jak wyprawa w góry. Wchodzimy na szlak, który ma nas doprowadzić na szczyt, który widzimy na początku. Musimy zaufać, że ten szlak doprowadzi nas do celu. Czasem wchodzimy w taką mgłę, że stawiając nogę nie widzimy już ani ziemi, ani nogi. A jednak trzeba tę nogę postawić.
Wiemy, że życie wewnętrzne i życie duchowe to dwie różne rzeczy. Życie wewnętrzne to świat emocji, spostrzeżeń i wszelkich doświadczeń zmysłowych. Ten świat jest udziałem nie tylko człowieka – mają go również zwierzęta. Natomiast życie duchowe to coś bardziej skomplikowanego. Zaczyna się wtedy, kiedy w grę wchodzą pewne wartości, takie jak: prawość, sprawiedliwość, godność, roztropność, mądrość itp. W chwili, gdy te wartości stają się dla człowieka cenne, kiedy stają się częścią nas i mają wpływ na nasze decyzje mówimy o życiu duchowym. Zdolność do prowadzenia głębokiego życia duchowego jest w każdym człowieku, choć nie wszyscy się na nie decydują, nie wszyscy decydują się żyć wartościami.

Poszukiwanie sacrum
Samo życie duchowe też posiada różne szczeble. Przyjęcie wartości typu prawość, sprawiedliwość, godność to dopiero początek. Szczebel wyżej jest życie duchowe religijne, w którym człowiek doświadcza i poszukuje sacrum. I znów trzeba zaznaczyć, że w każdym człowieku jest zdolność do doświadczania sacrum. Jesteśmy tak skonstruowani, że bez względu na to w jakiej religii i kulturze zostaniemy wychowani, poszukiwanie sacrum jest dla nas czymś najważniejszym i wpływa na nasze życiowe decyzje.
Następny poziom to życie chrześcijańskie. To jest poziom, w którym nie chodzi już o jakieś nieskonkretyzowane sacrum. Tutaj punktem odniesienia jest Chrystus jako jedyny Zbawiciel i Ten, Który wprowadza w tajemnicę Trójcy Świętej. Warto zwrócić uwagę, że do tej pory mówiliśmy o życiu duchowym, które człowiek mógł prowadzić bazując na swoich naturalnych zdolnościach, inicjatywa wychodziła od niego. Można przeżyć całe swoje życie pozostając jedynie na tym poziomie. Natomiast w wymiarze życia duchowego, które nazywa się życiem chrześcijańskim, inicjatywa pochodzi od Boga. Bez przyjęcia objawiającego się Boga nie można mówić o chrześcijaństwie.
Ale to jeszcze nie wszystko. Szczytem i pełnią życia duchowego jest spotkanie Jezusa w doświadczeniu Kościoła katolickiego. To świat, w którym człowiek trwa we wspólnocie Kościoła, żyje sakramentami, Tradycją i teraźniejszością. Trwanie w Kościele gwarantuje prawdziwość w odczytywaniu Objawienia. Kościół nigdy nie zagubi i nie zafałszuje Objawienia, Chrystus zapewnia nas o tym mówiąc, że będzie z nami aż do skończenia świata.
Cztery etapy nawrócenia
Podstawą wszelkiego życia duchowego jest nawrócenie. Nawrócenie to świadoma decyzja człowieka na życie wiarą. Czasem wydaje nam się, że nawrócenie to coś, co dotyczy ludzi niewierzących. Ale ono jest konieczne zarówno wtedy, kiedy człowiek jest niewierzący, jak i wtedy, kiedy wychował się w wierzącej rodzinie, w kulturze religijnej.
Nawet gdyby ktoś żył całe życie w wierzącej rodzinie, kultywował tradycje i wiedział dużo o chrześcijaństwie, ale nie podjąłby nigdy świadomej decyzji wejścia na drogę wiary, pozostałby tak naprawdę człowiekiem niewierzącym. Byłby chrześcijaninem w wymiarze kultury, ale nie byłby człowiekiem wierzącym.
Nawrócenie to przewartościowanie, to podjęcie trudu by wartości, które są w nas na poziomie wiedzy zeszły do poziomu serca i miały wpływ na nasze decyzje. O czymś takim możemy mówić choćby w przypadku św. Pawła. Po spotkaniu Chrystusa w drodze do Damaszku najpierw oślepł na kilka dni, potem udał się na pustynię, w końcu został wysłany przez gminę chrześcijańską do Tarsu. I dopiero wówczas tak naprawdę dokonywało się w nim nawrócenie.
Nawrócenie to nie chwila, w której coś nas dotknie i wybuchną w nas pobożne uczucia. Nawrócenie to decyzja, po podjęciu której trzeba wszystko w sobie przepracować.
Tak jak to zrobił św. Paweł. Gdy po okresie oddalenia przyszedł po niego Barnaba, Paweł miał już wszystko przewartościowane i ponazywane na nowo. Świadczą o tym jego listy, w których pisze, że to wiara w Chrystusa, a nie wierność Prawu, jest najważniejsza. „Ja byłem doskonałym faryzeuszem – pisał – wypełniałem wszystkie uczynki i w tym względzie nie można mieć do mnie żadnego zarzutu, a jednak nie to jest ważne, tylko Chrystus”.
Warto przyjrzeć się bliżej nawróceniu św. Pawła. W tym nawróceniu są cztery momenty, które można odnaleźć w każdym nawróceniu:
– po pierwsze, poznanie Boga,
– po drugie, poznanie siebie,
– po trzecie, posłanie
– po czwarte, trwanie w Kościele.
Kiedy czytamy Dzieje Apostolskie, możemy dokładnie te punkty uchwycić. Kto jesteś Panie? – zapytał Paweł. Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz (Dz 9, 5). W ten sposób Paweł poznaje Boga. Bóg objawia mu się w Jezusie Chrystusie. I wtedy Paweł poznaje również siebie, widzi, że jest prześladowcą Boga. Potem jest moment posłania: Wybrałem sobie tego człowieka jako narzędzie. On zaniesie imię moje do pogan i królów, i do synów Izraela (Dz 9, 15). Ale to odbywa się już we wspólnocie, w Kościele. W Kościele zrealizuje się także powołanie Pawła.
Trzy drogi i ścieżka we mgle
Podjęcie decyzji, nawrócenie, oznacza wejście na drogę dojrzewania w wierze. Tradycja chrześcijańska dzieli tą drogę na trzy etapy (niektórzy nazywają je drogami): oczyszczenia, oświecenia i zjednoczenia. Tuż po nawróceniu człowiek stara się – ze względu na Boga – wyeliminować ze swojego życia wszystkie grzechy, nawet te najdrobniejsze. Jest to czas oczyszczenia, okres pracy nad tym, co oddziela nas od Pana Boga, czyli nad naszymi słabościami, przyzwyczajeniami i nałogami. Po okresie oczyszczenia przychodzi okres oświecenia, kiedy wady i grzechy już nam tak bardzo nie dokuczają (choć nigdy do końca ich się nie pozbędziemy), a za wszelką cenę staramy się poznać Boga. Łatwiej nam czynić dobro i unikać zła. Jest to też etap kontemplacji, bycia z Panem, poznawania Go. Trzecim etapem jest zjednoczenie – przylgnięcie do Boga, zawierzenie Mu. Wtedy człowiek staje się wrażliwy na działanie Ducha Świętego, przyjmuje Jego dary. Na tym etapie jest już tylko trwanie w Tajemnicy, więź z Bogiem. Nie należy traktować tych etapów jako sztywnych przedziałów czasowych. Tak naprawdę te etapy przeplatają się ze sobą i wielokrotnie powtarzają. Aż do śmierci przecież będziemy walczyć z naszymi grzechami, a Pan Bóg mimo tych grzechów będzie nas obdarzał swoją obecnością. Do końca życia też będziemy szukali „oświecenia”, czyli prawdy o Bogu i nas samych.
Na początku, kiedy pracujemy nad sobą, widzimy swój szybki wzrost, widzimy jak szybko się zmieniamy. Jednak w pewnym momencie mamy wrażenie, że zwalniamy, wydaje się nam, że nic się w nas nie zmienia. Zastanawiamy się czy nie szukać gdzieś indziej. Wtedy najważniejsza staje się wierność obranej drodze. Jeśli jesteśmy wierni, z czasem zobaczymy jak wiele się w nas dokonało. To jest jak wyprawa w góry. Wchodzimy na szlak, który ma nas doprowadzić na szczyt, który widzimy na początku. Za chwilę jednak na naszej drodze pojawia się las i szczytu już nie widać, pozostaje tylko ścieżka. Widzimy zaledwie na trzy kroki do przodu, do następnego zakrętu. Patrzymy, w którą stronę prowadzi droga i stawiamy kolejne kroki. I tak kawałek po kawałku.

Musimy zaufać, że ten szlak doprowadzi nas do celu. Czasem wchodzimy w taką mgłę, że stawiając nogę nie widzimy już ani ziemi ani nogi. A jednak trzeba tę nogę postawić. Stawiamy, bo mamy zaufanie nie do naszych zmysłów i nawet nie do naszego doświadczenia, ale do Kościoła. Co to znaczy mieć zaufanie do Kościoła? To znaczy pamiętać o Tradycji, o doświadczeniach tych, którzy byli przed nami i już to przeżywali, w końcu polegać na spowiedniku, który pomaga nam zrozumieć siebie. Moment zanurzenia w Kościele jest bardzo ważny.

W Kościele wschodnim podkreśla się mocno, że mistyk to ten, który nie skupia się na swoim subiektywnym przeżyciu mistycznym, ale przede wszystkim chłonie to, co naucza Kościół. To dla niego jest najważniejsze. Dlaczego? Bo jeśli będzie sam na swojej drodze, może popaść w błędy, z których Kościół już dawno się uleczył.
Andrzej Kamiński OP

Chrześcijańska postawa wobec cierpienia


Cierpienie jest nieodłączną częścią naszego życia. Należy jednak rozróżnić trudne chwile od złych. Bo nie każde ciężkie chwile to zło i nie każde zło to te trudne chwile. Trudne chwile pochodzą od Boga i pomagają nam bliżej zjednoczyć się z Bogiem. Natomiast zło to brak obecności Boga, złe chwile to te gdy diabeł zaczyna kusić człowieka. Szatan jest bardzo cierpliwy i nieprzerwanie czyha przy nas i kusi każdego dnia abyśmy do niego przyszli
i jego uznali za pana i króla świata. Człowiek cierpi od początków swego istnienia poprzez zerwanie zakazanego owocu czyli grzech pierworodny.
To ufność  Bogu pomaga nam walczyć z szatanem z jego brutalnym zachowaniem w stosunku do nas.

Film  „Zamki na lodzie” ukazuje miłość chłopaka i dziewczyny. Przeżywają łatwe i trudne chwile ale przecież Bóg  nie mówił nic iż nasze życie będzie pozbawione cierpienia. Mimo rozłąki, tragicznego dla dziewczyny wypadku  ich związek nadal trwa. Bo prawdziwej miłości nic nie jest w stanie rozerwać. Utrata przez dziewczynę wzroku ukazuje iż do spełnienia swych pasji wystarcza tylko chęci i pomoc bliskich osób. Można mię mnóstwo pieniędzy, najlepszy samochód, ale jeśli nie będziemy budować swego życia na Bogu nic w życiu nie osiągniemy.


Jan Paweł II powiedział takie słowa „Bogaty nie jest ten kto posiada lecz ten kto daje” Bohater filmu, młody ambitny chłopak poświęcił swój czas aby się zająć swą niewidomą dziewczyną. Zajmowanie się tylko swoimi własnymi sprawami powoduje zanikaniem czułości na cierpienie innych, a także do rozwijania się egoizmu.

Jak napisał Antoine Saint-Exupery w Małym Księciu „Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Często szukamy szczęścia w niewłaściwych miejscach. A prawdziwe szczęście pochodzi od Boga. „Szczęśliwy ten kto godzi się z przeciwnościami jakie zsyła mu los”. Miłość Boga jest niezmierzona i nieograniczona. Wszystkie nieszczęścia jakie zdarzają się nam w życiu są po to aby sprawdzić naszą wiarę ku Bogu.

Chrystus  poświęcił swe życie z miłości do nas. Cierpiał niewinnie, abyśmy teraz mogli żyć pełnią radości. Codziennie doznaje od nas przykrości. Szukamy za daleko, bo przecież pełnia szczęścia jest blisko nas, oddalamy się od największego skarbu jaki jest na tym świecie. Jego miłość jest tak silna, że jeśli naprawdę tego pragniemy potrafi pokonać wszelkie zło, cierpienie, życiowe zakręty, nasze słabości i upadki. Przecież nie musiał umierać za nas, ale kochał i kocha nas. Tak jak Bóg Go kochał i mimo to poświęcił Jezusa dla naszego zbawienia, tak i my spróbujmy czasami  zastanowić się czy postępujemy słusznie.
Życie to najcudowniejszy dar jaki otrzymaliśmy od Boga. Rodzimy się jako niezdolne do samodzielnego egzystowania istoty, które potrzebują życiowego wsparcia bliskiej sercu osoby. Przechodząc przez życie pokonujemy trudne i łatwe chwile. Wystarczy moment nieuwagi, a to co dla nas cenne znika. Życie to nie sen to nasze realne istnienie. Pewne sytuacje które dokonują się w naszym życiu są po to, aby nam pokazać, że to wszystko ma sens.


środa, 8 stycznia 2014

Czas pomyśleć o czasie

W styczniu, wraz z początkiem roku, pewne tematy powracają w naszych głowach. Koniec starego roku i początek nowego skłania wielu do refleksji i postanowień. Do zmiany. To świetny moment, by pomyśleć, skąd wzięło się pojęcie czasu i historii. I jaki wpływ może mieć koncepcja czasu na nasze życie.
 
Na pozór sprawa jest prosta – wiemy, czym jest czas i wiemy, że jest ważny. Gorzej, gdy spróbujemy się temu przyjrzeć z bliska. Bo, jak mówi święty Augustyn, wiemy czym jest czas, „dopóki nikt nie pyta”.
 
Przyszłość. Czy istnieje?
 
Jaki wpływ na życia duchowe może mieć mierzenie czasu? Święty Augustyn był przekonany, że znacznie większy niż tylko zastanawianie się, ile czasu poświęciłem Panu Bogu, a ile innym rzeczom. Samo mierzenie czasu było dla niego przyczynkiem rozważań:
 
„Przecież prawdziwie Ci wyznaje dusza moja, że jednak mierzę czas. Jestże to więc tak, Boże mój, że mierzę, a nie wiem, co mierzę? Cóż bowiem mierzę, Boże mój, kiedy w przybliżeniu określam, że ten okres jest dłuższy od tamtego, albo gdy mówię dokładnie, że jest dwukrotnie dłuższy? Mierzę czas, to jasne. Lecz nie mierzę przyszłości, bo jeszcze jej nie ma. Nie mierzę teraźniejszości, bo ona nie trwa. Nie mierzę przeszłości, bo już jej nie ma. Cóż więc mierzę? Czy mierzę czas, który przemija, lecz jeszcze nie przeminął?”.
 
Oczywisty dla nas podział na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość nie zawsze był taki oczywisty. W kulturach pierwotnych patrzy się na czas jako na coś ciągle powracającego. Czy opadanie liści na zimę jest czymś istotnym? Nie – przecież na wiosnę znów się one pojawią. Takie myślenie niektóre religie i kultury rozciągają też na inne niż doroczny cykl przyrody zjawiska. Na przykład na to, co dzieje się z człowiekiem – nie ma znaczenia to, co zrobi, w pewnym momencie koło przekręci się i człowiek znów wyląduje w tym samym miejscu, z tymi samymi problemami. Z jednej strony bardzo wygodne rozumienie świata, z drugiej – bez możliwości wyjścia, zmiany.
 
Historia idzie do przodu, czy powraca?
 
Myśl, że człowiek nie ma wpływu nawet na samego siebie, bo wielkie koło, z którego nie ma ucieczki, i tak wepchnie go w określone tryby, jest raczej pesymistyczna. Nawet jeśli kogoś taka wizja nie przeraża, to trzeba przyznać, że nie ma w niej miejsca na nadzieję.
 
Jeśli ktoś uważa, że dziś nie można się już spotkać z takim myśleniem, niech spojrzy, jaką popularnością cieszą się horoskopy.
 
Według nich nieważne, co zrobisz, ważne na co twoje losy skieruje wiecznie powracający obrót planet.
 
Kościół inaczej traktuje czas – Kościół zawsze dbał o to, by czas uświęcać. Weźmy za przykład modlitwę. Choć możemy się modlić przy wykonywaniu różnych zadań – czujemy, że Panu Bogu należy się jakiś szczególny czas, taki, który poświęcimy tylko dla Niego. I choć można się modlić o każdej porze, tym czasem szczególnym okazuje się zwykle początek i koniec dnia.
 
Chrześcijanin wie, że obrót Ziemi wokół Słońca to coś innego niż determinujące wszystko na świecie przejście z ciemności nocy w kolejną ciemność nocy, ale jakiś mały początek i jakiś mały koniec. Na początku dnia warto prosić więc o to, by dzień okazał się okazją do uświęcenia, (bycia bliżej Boga), a wieczorem podziękować za to, co się udało dobrego zaznać.
 
Uświęcanie czasu
 
Warto przyjrzeć się temu uświęcaniu się w czasie, jakie można zaobserwować u zakonników. Codziennie o tych samych porach schodzą się śpiewać modlitwę brewiarzową. Nie tylko rano i wieczorem, nawet nie tylko w ciągu dnia – niektóre zgromadzenia budzą się również w nocy na czuwanie, by w ten sposób wyrazić swoje pragnienie, by oddawać cześć Bogu w każdej chwili życia.
 
Oprócz rytmu dnia mamy i rytm roczny – cykl świąt, w których wspominamy wydarzenia z życia Pana Jezusa. Przez cały rok katolik trwa w historii – jest w niej zanurzony. I tylko pozornie cyklicznie powtarzające się święta są podobne do koła wiecznych powrotów z innych religii. Zobaczmy, od jakiego momentu zaczyna się rok liturgiczny…
 
Rok kościelny zaczyna się nieco przed świecką noworoczną zabawą. Tak około miesiąc wcześniej, na początku Adwentu – gdy przygotowujemy się do świętowania Bożego Narodzenia, czyli upamiętnienia tego, że Bóg stał się człowiekiem, a więc wszedł w ludzką historię i przerwał koło wiecznych powrotów, nadając sens poszczególnym zdarzeniom w życiu.
 
Historia zbawienia – jedyna taka
 
Przywykliśmy do tego, że na katechezie słyszymy o historii zbawienia, nie brzmi to w naszych uszach jako nic szczególnego. Jednak dla wyznawców innych religii zbawienie , a więc ratunek, ocalenie, niekoniecznie wiąże się z historią. To chrześcijanie wierzą, że Bóg objawił się w konkretnym czasie, w określonym miejscu, że Bóg bardzo realnie, namacalnie wszedł w życie ludzi. I dał im przyszłość, dał cel zamiast beznadziei trwania w rzeczywistości, na którą nie ma się wpływu.
 
Chrystus zbawił nas, uratował  od śmierci i panowania zła, co świętujemy podczas najważniejszych świąt katolickich – świąt Wielkanocnych. Zbawił nas, ocalił – przez swą Mękę, Śmierć i Zmartwychwstanie, a nie przez jakiś duchowy, niematerialny akt. Aby było to możliwe, musiał przyjąć ciało – stał sie jednym z nas, stąd tak ważne są dla nas święta Bożego Narodzenia. Dlatego właśnie w święta klękamy na słowa „przyjął ciało z Maryi Panny” – dzięki temu wydarzeniu stało się możliwe by i nasze ciała kiedyś zmartwychwstały - były uwolnione od śmierci.
 
Kalendarz, czyli chrześcijaństwo tkwi głęboko
 
Zobaczmy, że chociaż zdarzenia upamiętniane w Triduum są najważniejsze dla chrześcijaństwa, nasza era liczona jest od przyjścia Pana Jezusa na świat. To właśnie ten moment, gdy rzeczywiście zaczyna się historia. Wcześniej byliśmy bez przyszłości. Mogliśmy, jako ludzie, czekać tylko na śmierć.
 
Dziś, gdy walczy się często z krzyżem, gdy podnoszą się głosy o laickości państwa i chęci zdejmowania krzyża ze ściań urzędów – warto przyjrzeć się wiszącym na ścianach tych urzędów kalendarzom. Pokazują one wyraźnie, że Chrystus odmienił świat swoim przyjściem. Ludzie, którzy chcą laickości państwa, nie zauważają nawet jak mocno wyrośli z wartości Kościoła. Kalendarze na ścianach i biurkach nie tylko, że liczą lata począwszy od narodzenia Chrystusa, ale też są świadectwem uznawania przez używających je tej koncepcji czasu, która możliwa jest dopiero dzięki chrześcijaństwu. Koncepcji przełomowej dla losów świata, której nie można znaleźć w kalendarzach Majów czy Babilończyków.
 
Noworoczne postanowienia zmian
 
Jeśli więc, wraz z początkiem roku, podejmujesz postanowienia, chcesz coś zmienić, to jest to możliwe właśnie dzięki przyjściu Chrystusa na świat, który rozrywając koło wielkich powrotów, pokazał, że możemy realnie coś w naszym życiu zmieniać. Dał nam czas, nadzieję i wolność!
 
Walenty

Szukaj na tym blogu

Wikipedia

Wyniki wyszukiwania

Popularne posty